niedziela, 16 grudnia 2012

czterdzieści trzy

Nie wiem, chyba nie potrafię już nawet pisać, chyba wylałam już z siebie wszystko co mogłam. Może jeszcze tylko poza tym, jak bardzo za nim tęsknię. Nie wiem jakim cudem daję jeszcze radę wstać codziennie z łóżka, robić cokolwiek, nie wiem jakim cudem potrafię się jeszcze uśmiechać. Fakt, może już nie tak jak kiedyś, ale umiem. Po prostu tęsknię. Brakuje mi czegoś, co kiedyś stanowiło moje powietrze, i to nie jedna z tych żałosnych metafor, bo spędzanie ze sobą 24 godzin każdego dnia jest chyba najlepszym dowodem, że człowiek dla człowieka naprawdę może stanowić tlen. Warunkiem mojego życia jest właśnie on. Mam takie wrażenie, że wszystko przez co przeszłam wcześniej było tylko po to, żeby potem on mógł mi udowadniać, że nie wszyscy są tacy sami, a kanonem ideału nie zawsze musi być człowiek bez wad. Taka droga, którą oboje musieliśmy pokonać, by na jej końcu spotkać siebie nawzajem. Na jej końcu, który dla nas, jako jedności, był dopiero początkiem. Dobrze, że nie widzę końca, że nie dostrzegam żadnych znaków, które mogłyby sugerować, że już blisko do mety, bo chociaż w normalnym znaczeniu meta jest dla zwycięzców, dla nas na pewno nie byłaby szczęśliwym zakończeniem. W tym co nas łączy nie ma zakończenia, po prostu. Nie ważne jak rozumiecie to słowo, dla nas ono nie istnieje. Wierzę. Mimo każdej łzy, każdej chwili zwątpienia ja po prostu wiem, że to się nie skończy, w żadnym kontekście. Ja tylko niesamowicie tęsknię i brakuje mi tego, co było codziennością. Spokojnie, to nic, że nie rozumiecie. Nie można tego zrozumieć, jeśli się przez to samemu nie przeszło. Też kiedyś z tego kpiłam, potrafiłam śmiać się z zachowań ludzi, do których dziś sama należę. Brak kogoś, kto jest dla nas wszystkim jest męczący i ja mam wrażenie, że nie mam już na to siły. Że to wszystko mnie zbyt wiele kosztuje, że nie dam rady. Ale przecież muszę. Mam obowiązek radzenia sobie ze wszystkim, tak samo jak mam prawo wymagania tego samego od niego. Nie jest jak kiedyś, ale nie mogę powiedzieć, że jest gorzej. Jest inaczej. Każdy dzień ogranicza się tylko do tego, że za nim tęsknię. Nie robię nic innego. Tęsknię. To takie proste, prawda? Czekać na to, żeby wszystko było tak jak chcemy. Nigdy tak nie jest, zawsze coś nie idzie po naszej myśli. Ale ja wiem jedno. Wiem, że skoro on nazywa to przeznaczeniem, to tak po prostu jest. Wiem, że jeśli to prawda to damy sobie radę ze wszystkim, co szykuje dla nas życie. Zawsze razem. Tak jak rok temu, miesiąc temu, tydzień temu, wczoraj, jak dziś, jutro i każdego dnia, który dziś interpretujemy w kontekście przyszłości. Uda się, jestem pewna. A kiedy już się uda to ta widownia pod nami będzie bić nam brawo. Obiecuję Michał.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

czterdzieści dwa

Chyba jest już tak, że nie znam sama swoich uczuć. Nie wiem czego chcę, o czym mam myśleć, a to co chwilami powstaje w mojej głowie jest po prostu horrorem w najlepszym wydaniu. Mam takie dziwne wahania nastrojów, które mnie wewnętrznie wykańczają. Nie chcę już tak. Chcę wiedzieć, mieć pewność, świadomość, że jest dobrze i że tak zostanie. Nie chcę już tej niepewności. Za dużo jakoś ostatnio w tym wszystkim rzeczy, które mają doczepioną do siebie etykietkę 'nie wiem', ale ja po prostu nie wiem. Nie wiem tak wielu rzeczy. Nie wiem nawet, czy bardziej przeraża mnie to, że coś się właśnie kończy, czy to, że umiem tego nie dostrzegać, nie zwracać na to uwagi, być wobec tego obojętna. Ja już nawet nie umiem płakać i najgorsze jest chyba to, że nie tylko przez to. Uodporniłam się na każdy możliwy ból i nic już nie jest w stanie doprowadzić mnie do łez. Kompletnie nic. Czuję, że w środku rozpadłam się na kawałki. Nie rozpadam, ani nie rozpadnę - rozpadłam. Czuję, że coś mnie zniszczyło, że nie jest już jak kiedyś, że nigdy nie będę potrafiła nikomu zaufać. Boli mnie to. Nie to, co się dzieje, nic z tego co się już stało, ale to, że ta przyszłość miała wyglądać zupełnie inaczej. Przecież miałam już nie udawać, miałam po prostu być szczęśliwa już zawsze. Miałam już nigdy nie płakać przy ludziach, ale nie przez to, że już nie potrafię, tylko dlatego, że najzwyczajniej w świecie łzy nie miały być mi potrzebne. To wszystko miało być inne. Nigdy nie miało być aż tak źle, że kładąc się spać moim największym marzeniem było to, żeby się po prostu nie obudzić, a jeśli już to w innym miejscu, innym otoczeniu, z dala od tego wszystkiego co tutaj nie daje mi spokoju. Nie chcę mówić, że żałuję tego, co się stało, bo tak nie jest. Nie chcę kłamać. Żałuję tylko tego, że znów za bardzo uwierzyłam, znów pokazałam komuś to, przez co jednym słowem mógł mnie zniszczyć, a on po prostu to zrobił. Przepraszam, że znów nie dałam sobie rady. Chyba jednak nie jestem taka silna, jak mi się wydawało.

niedziela, 2 grudnia 2012

czterdzieści jeden

Nie wiem, chyba się zmieniłam. Nie wiem dlaczego i kiedy dokładnie, ale tak jest. Widzę. Za często płaczę, za często nie mogę powstrzymać łez, nawet kiedy jestem w tłumie ludzi, którym mój płacz daje przecież satysfakcję. Więc tak - jest mi źle i jestem słaba. Jakoś mnie to niszczy, to życie, bo już nie jest tak jak kiedyś. Myślałam, że po wszystkim co mnie spotkało mam aż w nadmiarze siły, by przechodzić przez kolejne etapy tego piekła, ale chyba tak nie jest. Może było, przez chwilę. Może uodporniłam się tylko na ból nie przekraczający pewnej granicy, a to co jest teraz nawet nie wiem czym jest i jak to określić. Nie umiem sobie z tym radzić, tak po prostu. Ta chora tęsknota mnie po prostu wykańcza, a brak osoby, którą bez najmniejszych wątpliwości mogę nazwać najważniejszą jest nie do zniesienia. Starałam się to jakoś ogarnąć, w pewnej chwili nawet myślałam, że mi się udało, ale to kolejna rzecz z tych, które są tylko złudnie proste. Jest taki moment, kiedy go potrzebujesz, a go nie ma, ale masz go w sercu i to Ci wystarcza, bo mimo wszystko wiesz, że o Tobie myśli, ale to działa tylko na krótki dystans. Nie da się tak ciągle, a jedna rozmowa na kilka dni to nie to samo, co świadomość posiadania. Nie posiadania w dosłownym znaczeniu tego słowa, ale w każdym metaforycznym. Co z tego, że każdy mi powie, że będzie dobrze, jeśli nikt tego nie wie? Wszyscy mogą przecież mnie przekonywać, że i tak zawsze myślami i sercem jest ze mną, ale co z tego, skoro nie czuję tego już tak bardzo jak kiedyś? Wierzę w nas, naprawdę, całymi resztkami tych sił, które jeszcze w jakimś stopniu daję radę z siebie wydobyć i wiem, że nie przestanę, ale nie chcę już tych chwil zwątpienia. Nie chcę co jakiś czas myśleć, że to bez sensu, bo to samo w sobie ma być sensem mojego świata. Ma być wszystkim tym co jest mi potrzebne żeby żyć. Musi tym być, a nie tylko bywać.

środa, 21 listopada 2012

czterdzieści

Dobrze rozumiem całą tę zazdrość, która pojawia się aż nazbyt często. Nie bez powodu potrafię tysiące razy dziennie wkurzyć się tylko dlatego, że mówisz coś o jakiejkolwiek dziewczynie i może to właśnie dlatego wiem, że to działa w obie strony. Tylko wiesz? Musisz mi zaufać. Uwierzyć, że naprawdę nie jestem taka jak inni i nigdy Cię świadomie nie skrzywdzę. Nie odejdę, bo najzwyczajniej w świecie nie chcę, nie umiem. Cokolwiek by się nie działo ja zawsze jestem i dobrze o tym wiesz, tylko po prostu mi zaufaj. Nie zostawię Cię, bo wiem jak bardzo mnie potrzebujesz. Bo tak samo bardzo potrzebuję Ciebie i dopiero od momentu, kiedy Cię poznałam zrozumiałam, że właśnie to co stworzyliśmy ma dla mnie największą wartość, a Ty jesteś wyznacznikiem mojego szczęścia. Że to Ty jesteś tym szczęściem samym w sobie. Nie ma znaczenia co się dzieje i w jakim kontekście, nie ma znaczenia czy mnie to boli - ja po prostu jestem tu tylko dla Ciebie i musisz to zrozumieć. Mieć świadomość, że wszystko może się posypać, ale ja w Twoim życiu jestem już stałym elementem, najbardziej konsekwentnym i nie da się tego zmienić. Teraz jest ciężko, bo nawet zwykłą obecność można różnie rozumieć, sam wiesz dlaczego, ale ja jestem. Pod każdym pozorem, masz mnie. Wiem, że gdzieś na końcu tego wszystkiego jest takie nasze osobiste szczęśliwe zakończenie, a droga, którą wybraliśmy jest tą najwłaściwszą. I nie mogę Ci obiecać, że zawsze wszystko będzie dobrze, że każda scena naszego życia będzie przepełniona najcieplejszymi słowami i czułymi szeptami, bo dobrze wiesz, że oboje nie jesteśmy idealni, ale mogę Ci obiecać coś innego. Obiecuję, że nigdy, ani przez chwilę nie poczujesz się samotny, bo ja jestem, będę zawsze. Obiecuję, że zawsze będę Cię kochać.

niedziela, 18 listopada 2012

trzydzieści dziewięć

Dziś, po ponad roku naszej znajomości, ja zwyczajnie nie jestem w stanie powiedzieć kiedy zaczęłam w nas wierzyć. Nie wiem, czy podświadomie w chwili, kiedy się poznaliśmy czy może raczej dopiero, kiedy pierwszy raz powiedział mi, że mnie kocha. Może kiedy pierwszy raz tak bardzo tęskniłam i miałam pewność, że on też tęskni. Albo może w momencie, kiedy bałam się, że go stracę, gdzieś w głębi serca wciąż wiedząc, że nigdy tak nie będzie. Ale kiedyś, w jednej sekundzie zdałam sobie sprawę, że nam się uda. Po prostu, bez żadnej pomocy, bo mamy wszystko co jest potrzebne do zwycięstwa, mamy siebie. To nie zawsze wyglądało tak cudownie, jak może się wydawać. W tym przez co przechodziliśmy uśmiechy przeplatały się z łzami a słowa czułości z krzykiem, czasem uderzającym prosto w serce. A ja mimo to wierzyłam, całą sobą, każdym gestem, szeptem, oddechem. Wierzyłam, tak samo jak on wierzył. Ciągle wiedziałam, że te kilometry są niczym w porównaniu do tego, co nas łączy, bo to nie do pokonania. Najzwyczajniej w świecie uwierzyłam w miłość, uwierzyłam, że to co nas łączy jest nią w każdym calu. Że on jest tą miłością. Wiedziałam, że mogę mu ufać. Ufać i mówić rzeczy, których nikt inny nie wiedział. To było czymś w rodzaju powierzania sobie tajemnic bez względu na konsekwencje, ze świadomością, że wiedząc o czymś może mnie zranić i że tego nie zrobi. Czułam bezpieczeństwo mimo tego, że nie mógł mnie przytulić przed snem, czy pocałować na powitanie. Miłość na odległość istnieje, przecież wiem, przecież sama przez to przechodzę, przecież to właśnie ta jest najszczersza. To właśnie w takim związku wszystko opiera się na zaufaniu i słowach, a bliskość fizyczną zastępujesz wiarą w to, że druga osoba po prostu wie, że Cię ma. To właśnie tu tęsknota nie zależy od tego czy z nim rozmawiasz czy akurat nie, bo tęsknisz cały czas. Bez przerwy. I w pewnej chwili ta tęsknota jest czymś bez czego nie umiesz się obejść i nie możesz wyobrazić sobie dnia bez uczucia, że czegoś Ci brakuje. A brakuje zawsze tego samego - człowieka, który jest całym Twoim światem. Ze mną, z nami jest zupełnie tak samo. Nie jesteśmy wyjątkiem. Potrzebujemy się, najzwyczajniej się potrzebujemy. Nie raz płaczę z bezsilności, tak jak teraz, bo jedyną rzeczą, której potrzebuję jest jedno, choćby najkrótsze przytulenie, żebym miała pewność, że on nadal jest, że nic się nie zmieniło. Że kocha. To trudne i wbrew pozorom, wbrew uśmiechom, które są czystą ironią szczęścia jest mi po prostu ciężko. Chwilami nie umiem sobie z tym radzić, po prostu nie mam na to siły. Staram się, naprawdę. Przypominam sobie wszystkie najlepsze chwile i momenty, w których nic poza nami nie miało znaczenia i tylko wtedy uśmiecham się przez łzy, ale tylko na ułamek sekundy, bo nawet te wspomnienia bolą. Tyle razem przeszliśmy, przezwyciężyliśmy przeszkody większe niż odległość i ona w pewnym sensie zeszła na drugi plan. Już nie jest jak kiedyś, wiem, że to nie odległość nas niszczy, ale w takie wieczory jest najgorzej. Kiedy siedzę i nie robię nic poza myśleniem o nim, o sobie i o nas - kiedyś, dziś i w przyszłości. Różnimy się od innych ludzi, ale nie wyróżniają nas tylko kilometry. Wyróżnia nas przede wszystkim zaangażowanie w to, co chcemy razem stworzyć. Jakiś swój własny świat, rodzinę. Własne życie, w którym największym dramatem będą kłótnie o to, kto ma zrobić rano kawę. Najbardziej chciałabym tego, żeby to życie zaczęło się jutro. Wszystko byłoby wtedy prostsze, pozbawione wszelkich trudności, które dziś wydają się być ogromne. Teraz myślę, że nie mam już siły, ale wiem, że muszę ją mieć. Dla niego. Nawet nie dla siebie, tylko dla niego, bo on tego potrzebuje. Tylko po prostu nie wiem, czy dam radę. Jakoś już nie potrafię tego ogarnąć, nie umiem się zmobilizować do tego, żeby cokolwiek zrobić. Brakuje mi go. Tak po prostu, najbardziej na świecie brakuje mi zwykłej obecności. W tym wszystkim każde moje marzenie ogranicza się do tego, żeby mnie przytulił. Żebym w końcu poczuła, że tam jest moje miejsce - przy nim, obok niego, w jego ramionach. Tam i tylko tam. Chciałabym po prostu jego i świadomości, że jest, bo już po prostu nie daję sobie rady. Przepraszam, że przegrałam. Tym razem nie umiałam inaczej.

wtorek, 13 listopada 2012

trzydzieści osiem

Zdecydowanie mogę powiedzieć, że wierzę w nas bardziej niż w cokolwiek innego. Mimo wszystko co się dzieje, tych chwil, kiedy nie potrafię przestać być zła, kiedy się martwię, a Ty nie dajesz nawet znaku życia, mimo słów, które w mniejszym lub większym stopniu mnie raniły. Mimo tego, że tak często w nerwach potrafię mówić, że to koniec, że to nie ma sensu i najlepszym rozwiązaniem dla nas obojga będzie zakończenie w naszym życiu etapu, który określamy zaimkiem 'my'. Pomimo każdej wady i momentów nienależących do tych, dzięki którym się uśmiechaliśmy, ja po prostu nie wyobrażam sobie tego życia bez Ciebie. Jesteś wszędzie, w każdym miejscu razem ze mną, w każdym czasie, zawsze w sercu i choćbym nawet nie wiem jak bardzo się starała nie dałabym rady tego zmienić, nie umiałabym zastąpić tego miejsca kimś innym po części też dlatego, że nigdzie nie znalazłabym osoby w jakimkolwiek kontekście lepszej od Ciebie. Jesteś, a ja wiem, że mam wszystko, czego potrzebuję. Ty jesteś tym wszystkim, każdym pozytywem i negatywem tego świata, bo jakby na to nie patrzeć nikt nie umie denerwować mnie tak jak Ty, ale spokojnie - wiem, że to działa w dwie strony. Nic bym w nas nie zmieniła. Właśnie tak jest dobrze, bo nawet kiedy się kłócimy to nie wiem w jaki sposób, ale dajesz mi do zrozumienia, że mnie kochasz. Najszczerszą, bezwarunkową miłością, której tak długo szukałam. Więc po prostu pamiętaj, że jestem bez względu na wszystko, bo po prostu kocham. Że zawsze czekam, bo tęsknię. I że wierzę w nas nawet bardziej niż w miłość.

niedziela, 11 listopada 2012

trzydzieści siedem

Już nie tęskni. Po prostu, bez żadnych podtekstów i mniejszych druczków. Już nie. Nie jest jak kiedyś i mam wrażenie, że już nigdy nie będzie. Szczęście jest w tym kontekście czymś na kilka dni, na jakąś chwilę, dłuższą czy krótszą, ale chwilę, nigdy na zawsze. Jeszcze jakiś czas temu potrafił godzinami opowiadać mi jak bardzo mu mnie brakowało i że nie było momentu, w którym o mnie nie myślał, a dziś? Ma taki sam podział jak zawsze, na rzeczy ważne i najważniejsze, zmieniła się tylko zawartość. Kiedyś to ja byłam najwyżej. Wtedy potrafił całe dnie podporządkowywać mnie i temu, żebym ani przez chwilę nie musiała za nim tęsknić. Było nawet tak, że się ze mną żegnał, a trzy minuty później znów był ze mną, bo twierdził, że zbyt mocno mu mnie brakuje. A teraz? Wszystko się zmieniło. Może naprawdę nie jestem już taka jak kiedyś, może naprawdę zbyt dużo wymagam, ale jeśli się kogoś kocha można przy nim być zawsze, prawda? Nie chcę już tego w taki sposób, chcę żeby wróciło to, co było. Chcę żeby wróciło to szczęście, czy to faktycznie aż tak dużo? Chciałabym po prostu żeby znów mnie kochał dokładnie tak, jak na początku i chciałabym to czuć. I żeby tęsknił i żeby znów umiał mi powiedzieć, że jestem najważniejsza i że to właśnie dzięki mnie jest szczęśliwy. Chcę żeby wrócił, tylko tyle. Proszę.

czwartek, 8 listopada 2012

trzydzieści sześć

Nie wiem czy zrozumiesz, bo nie wiem, czy kiedykolwiek przechodziłeś przez to co ja, ale mogę chociaż spróbować Ci to wytłumaczyć. To jest tak, że masz wrażenie, że wszyscy wokół są szczęśliwi, tylko nie Ty. Wszyscy potrafią się uśmiechać poza Tobą, bo Ty nie masz po co, dla kogo. Nie masz nawet siły szukać powodów do tego uśmiechu, bo ktoś wcześniej Cię zawiódł i boisz się, że wszyscy inni są zupełnie tacy sami. Ale nie umiesz się przed tym bronić. Pojawia się ktoś nowy i nie umiesz go od siebie odsunąć, zaczynasz ufać i przeklinasz siebie w myślach za naiwność, bo sądzisz, że wiesz jak to się skończy. Ale ufasz i nie potrafisz przestać, bo on rozumie, jest inny i zależy mu bardziej niż komukolwiek wcześniej i już nie uważasz siebie za naiwną, ale szczęśliwą. Kocha i Ty kochasz. I teraz jesteś jednym z tych ludzi, od których emanuje radość. Znalazłaś go, czujesz. I nagle wszystkie sentymenty, które w filmach zawsze wydawały Ci się po prostu śmieszne stają się najważniejszymi słowami na świecie, bo on kieruje do Ciebie. Jest pięknie i chcesz żeby tak było już zawsze, ale życie nie jest takie, jak chcesz i znów coś zaczyna się sypać. On ma coraz mniej czasu, ale nadal kocha. Umie przeprosić i obiecać, ale nie umie tych obietnic dotrzymywać. A Ty? Ty się po prostu przyzwyczajasz do tego, że nie masz go już w takich ilościach jak kiedyś, że następna rzecz, i to ta najważniejsza, spisuje się na straty. Płaczesz, kiedy tylko zostajesz sama, chociaż tak naprawdę nie wiesz przez co, bo przecież on nie odszedł. A mimo to nie umiesz przestać. Ale z dnia na dzień wiesz, że przywiązujesz się mocniej do tego życia, które jest pozbawione bliskości osoby, która jest Ci najważniejsza. I wtedy przychodzi taki moment, kiedy potrafisz się szczerze uśmiechać i nie wiesz, czy to dobrze, czy źle. Zapominasz jak to jest, kiedy kładziesz się spać i budzisz się ze świadomością, że on jest obok, zapominasz o chwilach kiedy ciągle byliście razem. Uśmiechasz się i jesteś szczęśliwa, coraz bardziej szczęśliwa, mimo tego, że go nie ma. I nie chcesz, ale zdajesz sobie sprawę, że to wszystko wraca do punktu wyjścia, bo nawet kiedy on jest to już nie umiesz z nim rozmawiać.

poniedziałek, 5 listopada 2012

trzydzieści pięć

Często odkładam wszystko na drugi plan i myślę. Patrzę na świat, jaki maluje się za pobliskim oknem i daję się ponieść wspomnieniom. Przypominam sobie te momenty, o których wiem tyle, że zawsze będą gdzieś w moim sercu, o których wiem, że nigdy nie zapomnę. Cofam się do wieczoru, kiedy pierwszy raz obiecał mi, że nie odejdzie i ze łzami w oczach prosił mnie o to samo. Czuję dokładnie to co wtedy - złość i żal, że nie mogę go w tej chwili przytulić i tylko tym jednym, krótkim przytuleniem zapewnić, że ma mnie już na zawsze. Gdzieś w pamięci odnajduję dzień, kiedy prosił mnie, żebym nigdy przez niego nie płakała, bo nie zniesie świadomości, że jest powodem moich łez, a ja mimo to rozpłakałam się ze szczęścia dziękując mu za to, że po prostu przy mnie jest. Odtwarzam w pamięci moment, w którym opowiadał mi z zapałem dlaczego nie zostanie sportowcem i moje wzruszenie na słowa, że nie umiałby wyjeżdżać co jakiś czas na kilka dni zostawiając mnie samą, a za kilka lat zostawiając też nasze słodkie dzieci. Przypominam sobie każdą chwilę, w której powtarzał mi, że kocha mnie najmocniej i że jestem dla niego wszystkim, całym światem i uśmiecham się do tych wspomnień, bo bez względu na to kiedy i w jakim kontekście padały te słowa były zawsze tak samo szczere i ważne. Mimowolnie przypominam sobie też wszystkie te momenty, kiedy zapewniał mnie o swojej miłości zwykłą opieką i troską, kiedy godzinami potrafił słuchać moich narzekań na to, jak bardzo boli mnie brzuch wciąż powtarzając, że za jakiś czas w takich momentach będzie robił mi litry gorącej herbaty i leżał ze mną w łóżku nie pozwalając mi się nigdzie ruszyć. Albo to, jak budził mnie w nocy sms'em tylko po to, żeby mi przypomnieć, że kocha i tęskni. I jak rano opowiadał jak mu się śniłam i że to był jego najlepszy sen. I jak cytował mi piosenki i mówił, że mógłby znaleźć ich tysiące jeśli tylko bym chciała. I jak planował ze mną przyszłość i ciągle się sprzeczał, czy będziemy mieć kota czy psa, a kiedy mówiłam, że oba burzył się, że nie, bo mój pies będzie ciągle męczył mu kota, a potem i tak przyznawał mi rację, że jednak pies. I jak oglądał ze mną jakąś komedię romantyczną, bo go o to poprosiłam i zrobił to bez choćby słowa sprzeciwu, mimo że oglądał ją wcześniej. I jak zasypiał przede mną i przepraszał i mówił, że to ostatni raz, a potem i tak robił to samo i to mimo wszystko było słodkie. I jak potrafił pisać ze mną w tym samym czasie, w którym miał konkurs recytatorski, albo wtedy jak pytała go pani z historii, a potem skarżył się, że dostał jedynkę, chociaż wszystko umiał. I jak odrabiał za mnie matematykę i krzyczał, że zero buziaków, jak się nie nauczę na sprawdzian. I te wszystkie, nawet najdrobniejsze rzeczy, kiedy po prostu był obok mnie. I te wszystkie błahostki i nawet te wszystkie kłótnie i płacz i śmiechy. I to wszystko co z nim, co z nami związane. I wtedy się boję. Tak po prostu się o nas boję. Przez ułamek sekundy wydaje mi się, że te wszystkie obietnice, w których pojawia się ta jedna z najważniejszych sentencji - na zawsze - są tylko pocieszeniem, żeby chociaż na chwilę przestać wypełniać powietrze strachem. Ale ufam mu jak jeszcze nigdy nikomu, zupełnie tak samo jak wierzę we wszystko co mówi i wystarczy mi tylko chwila i znów w nas wierzę. Nie wyobrażam sobie tego, że kiedyś, za kilka lat otwierając rano oczy zobaczę obok siebie twarz kogoś innego. Moja przyszłość to jego przyszłość i wiem to na pewno. Wiemy to oboje, bo patrząc wstecz widzę przez co zdołaliśmy razem przejść i po prostu wiem, że nic nas nie pokona. I gdzieś obok tej pewności, gdzieś między myślami unoszą się pojedyncze skrawki strachu, ale to dobry strach, bo to mija. Przecież wiem, że go nie stracę, nie mogę. Nie teraz, nigdy. Zawsze będziemy szczęśliwi, bo w tym kontekście 'razem' to synonim słowa 'szczęście'.

czwartek, 1 listopada 2012

trzydzieści cztery

Bez względu na wszystko, nigdy, nigdzie nie lubiłam się pchać. Od zawsze wyznaję zasadę, że jeśli komuś zależy to o to dba. To działa w obie strony. Jeśli chcę coś osiągnąć, poprawić, albo nawet utrzymać w takim stanie, w jakim to jest teraz to coś robię. Nieważne jak, nieważne ile czasu, pracy i bólu mnie to kosztuje, po prostu się staram. Tego samego oczekuję od innych, zawsze. Sama, z własnego doświadczenia wiem, że jeśli naprawdę się kocha, naprawdę zależy to te starania wcale nie są takie trudne. Robisz coś dla osoby na której Ci zależy i robisz to nie dlatego, że musisz, ale dlatego, że chcesz. To proste. Kochasz? Więc obecność to żadne poświęcenie, no nie? A ja od niektórych nie oczekuję niczego więcej. Chcę tylko, żeby byli. Ciągle, o każdej porze dnia, nocy, roku. Chcę mieć ich nie na wyłączność, ale dla siebie. To różnica, przynajmniej tak mi się wydaje. Nie muszę robić żadnych ograniczeń, każdy robi to, co chce, ale po prostu jesteśmy, proste? Ufamy, wierzymy, wspieramy, płaczemy, uśmiechamy się i jeszcze raz ufamy. Jesteśmy. Obok siebie, ze sobą, blisko, na zawsze. Ale jesteśmy i to 'my' w końcówce każdego pojedynczego czasownika ma wejść nam w krew i być czymś tak bezwarunkowym jak oddychanie. Nie chcę nikogo do niczego zmuszać, bo nie potrzebuję litości i współczucia. Jestem dużą dziewczynką i umiem sobie radzić, a skoro dawałam sobie radę do tej pory, to za tydzień, miesiąc, albo dwa lata też dam. Tylko po prostu muszą rozumieć - 'kochasz to jesteś, nie to nara, piątka'.

wtorek, 30 października 2012

trzydzieści trzy

Może czasem przejmuję się tym wszystkim aż za bardzo, może naprawdę stwarzam problemy z niczego i nie umiem przestać myśleć o tym co będzie, ale wiesz? To nie jest tak, że robię to nieświadomie, bo dobrze wiem co chcę osiągnąć. Staram się sama siebie przekonać, że tym razem jest inaczej, że to co nas łączy nie jest ani trochę podobne do tego, co przeżywałam kiedyś, zanim się pojawiłeś. Jesteś zupełnie inny niż cała reszta, jesteś kimś bez kogo nie potrafiłabym żyć, bez kogo nie dałabym sobie rady. Tak jest, ja to widzę. Każda chwila, którą muszę spędzić bez Ciebie, bez tego, że po prostu jesteś ogranicza się tylko do tego, jak bardzo tęsknię. Tak nie było od początku, dobrze to wiesz. Może nawet gdzieś między słowami dałeś radę zauważyć to jak bardzo się tego bałam i jak mocno starałam się nie wpaść w to do końca. A teraz? Nie żałuję ani jednej decyzji jaką podjęłam, albo jaką podjęliśmy razem, a dzięki której to wszystko dziś wygląda tak pięknie. Jest świat, a my jesteśmy w nim już całkowicie razem. Bez żadnych podziałów i obaw. Nie do końca przeszedł mi jeszcze strach o to, że te km nas zniszczą, ale to mija. Ty nie musisz robić nic, poza byciem obok mnie, żeby przeszły mi wszystkie wątpliwości. To dziwne, bo nawet kiedy się nam nie układa myślę tylko o tym, że gdzieś w sercu mam te wszystkie zapewnienia, że nam się uda, że nikomu tak jak nam i że nikt nigdy tak jak my i jest dobrze. Jest tak po prostu dobrze, bo wiem, mam pewność tego, że nigdy nie znikniesz, że potrzebujesz mnie tak samo mocno, jak ja Ciebie. Dziękuję za to wszystko, chociaż wiem, że zwykłe 'dziękuję' nie jest w stanie pokazać tego, jak bardzo jestem Ci wdzięczna za tą miłość. Dziękuję za Ciebie, chociaż nie wiem komu mam dziękować. Może naprawdę jest tak, jak ciągle powtarzasz, może to naprawdę przeznaczenie i dzięki temu znaleźliśmy siebie na dwóch końcach świata. I jeśli czytając to chociaż raz pomyślałeś, że masz szczęście, bo jesteśmy, albo chociaż się uśmiechnąłeś to wiedz, że ja też. Uśmiecham się przez łzy, ale to łzy szczęścia, bo wiem, że gdziekolwiek teraz jesteś to myślisz o mnie bez względu na to, co robisz. Wiem, że masz gdzieś tam swój świat, którego może nie znam jeszcze do końca, a do którego w tak dużym stopniu należę tylko dlatego, że Ty tego chcesz, że chcesz żebym była i tylko obecnością zapewniała jak bardzo mi zależy, co jakiś czas powtarzając, jak bardzo Cię kocham. Zupełnie tak, jak Ty to robisz.
Za to, że jesteś - d z i ę k u j ę.

niedziela, 28 października 2012

trzydzieści dwa

serduszko.
Czegoś mi brakuje. Tutaj, teraz, dokładnie w tej chwili, i wiem, że za moment też będzie mi tego brakować. Wiem, że sama tego nie zmienię, bo zwyczajnie nie jestem w stanie. Nie umiem nazwać tego uczucia. Przyzwyczajam się do tego, chociaż tak bardzo tego nie chcę. Nie potrafię wyobrazić sobie życia, w którym on jest tylko na określony czas, nie chcę tego w taki sposób. Chcę mieć go obok siebie cały czas, bez względu na wszystkie przeszkody, jakie postawią przed nami inni ludzie i życie. Mamy nie ponosić żadnych strat, mamy nie niszczyć tego co tworzymy i nie rozbijać muru, który otacza nasz wspólny świat, a do którego codziennie dostawiamy nowe cegiełki. To ma być nasze, tylko nasze, nikogo innego, nikogo poza nami i to uczucie ma być całym naszym światem. Dlatego tak bardzo nie chcę do tego przywyknąć, chcę żeby było jak dawniej, żeby był, cały czas był obok mnie. Dobrze wiem, że jestem z nim, w jego sercu, wiem, bo tak samo on jest w moim, ale nawet to potrzebuje pielęgnacji, bo nie ma nic za darmo. Nie da się zrobić czegoś nie mając nic, tak samo jak nie da się zrobić miłości z czegoś, co nie istnieje. Mam świadomość tego, że między nami już to jest, to jest na wyższym poziomie niż to sobie można wyobrazić, a mimo to się boję. Boję się, bo wiem, że tracąc go, stracę wszystko.


środa, 24 października 2012

trzydzieści jeden

Zaczynam to wszystko jakoś układać. Myślę o tym, co będzie i widzę, że będę szczęśliwa. Po prostu wiem, że tak będzie. Bez względu na ilość zysków i strat mierzonych w ludziach, rzeczach i uczuciach. Jeszcze do końca nie znam świat, ale znam ludzi. Wiem na co ich stać, czasem nawet z własnego doświadczenia. Od nikogo nie oczekuję poświęceń, nie muszą mi pomagać i udawać, że robią to bezinteresownie. Mam tylko taki problem, że czasem za szybko się przywiązuję, za szybko ufam. To potem boli, kiedy ktoś, kto stał się dla mnie ważny, odchodzi, ale da się przyzwyczaić. Mamy we krwi krzywdzenie innych, wiem to, bo sama to mam. Tyle że staram się to ogarnąć, nie każę nikomu mnie kochać, nie potrzebuję litości i współczucia, nie narzekam i nie zwierzam się komukolwiek, kto zapyta mnie co jest. Staram się radzić sobie z tym w pojedynkę, bo nikomu nie zależy na moim szczęściu bardziej niż mi, a jeśli już to tacy są nieliczni i wystarczą mi palce jednej ręki na to, żeby ich policzyć. Reszta to tylko tło do pokolorowania horyzontu i wystawiania na próby. Bez względu na wszystko, mam to gdzieś. Po prostu będę szczęśliwa, czy tego chcą, czy nie. 



sobota, 20 października 2012

trzydzieści

Zawsze na coś czekam. Niezależnie od tego jak się czuję, jaki mam humor, jaki jest dzień, czy akurat jestem sama, czy mam wokół siebie miliony osób. Chyba mam to czekanie zapisane w charakterze i chyba mi to przeszkadza. Dobrze byłoby kiedyś usiąść i z uśmiechem powiedzieć, że tak jest dobrze, że mam już wszystko co jest mi potrzebne. Mieć świadomość, że nic się nie stanie, że nic się nie zmieni, że tak będzie już zawsze. Od jakiegoś czasu czekam w zasadzie tylko na niego. Zawsze, kiedy go nie ma tęsknię, a kiedy się pojawi czekam tylko na moment, w którym w końcu będzie mógł mnie przytulić. W naszym wypadku nawet to nie jest aż tak łatwe. Zawsze jest jakieś 'ale', we wszystkim są przeszkody, tylko nie rozumiem dlaczego my dostaliśmy aż taką. To mimo wszystko nie jest łatwe. Pewnie większość z was nawet tego nie zrozumie, nie pojmie tego, jak to jest, kiedy aż tak bardzo czekasz na zwykłe spotkanie tylko po to, żeby w końcu móc się do niego przytulić i poczuć, że naprawdę jest. Te kilometry, które niby są niczym dla prawdziwej miłości tak naprawdę są jedną z największych przeszkód. Bo jak mam mu pomóc, kiedy jest mu naprawdę źle, kiedy nie mogę po prostu założyć kurtki i do niego iść? Jak mam się uśmiechać, kiedy przez taki ogrom czasu nie ma go obok mnie? Staram się, staramy się oboje jakoś to ogarniać, rozumieć że może to zwykła próba tego, co nas łączy. Najłatwiej tak to postrzegać, jako próbę. W zasadzie mogłabym się poddać. Jaki normalny człowiek brnąłby w coś tak innego? Mamy we krwi wybieranie najprostszych wyjść z każdej sytuacji i w sumie może myślicie, że moglibyśmy to skończyć i żyć bez siebie, ale próbowaliście kiedyś żyć bez najważniejszej części samego siebie? Ja mimo tego, że nigdy nie próbowałam wiem, że nie dałabym sobie bez niego rady. I może to jakieś egoistyczne, ale wiem, że on beze mnie też. To chyba jest właśnie ta najprawdziwsza miłość, kiedy ma się niepodważalną świadomość, że jesteśmy tak samo ważni dla siebie nawzajem, najważniejsi. Tak, na pewno tak jest. Wiele razy zastanawiałam się co takiego zrobiliśmy, że nie możemy być obok siebie tak jak setki innych ludzi, dlaczego akurat nas musi dzielić aż taka, która niczego nie ułatwia. Teraz już wiem, że dzięki temu możemy sobie tak bezgranicznie ufać. Wszyscy mówią, że to nie kilometry dzielą ludzi, ale obojętność. Jest w tym trochę prawdy, ale wiem z własnego doświadczenia, że nie tak do końca. Kilometry też dzielą, ale tylko fizycznie. Poza tym wszystko jest takie samo - czułości, złość, kłótnie, opieka, wsparcie, zaufanie i przede wszystkim miłość. Kocham go i pomijając fakt, że nie może mnie teraz przytulić, wiem, że on mnie też. Czuję to, tak po prostu, w sercu. I jestem pewna tego, że za kilka lat, grzebiąc gdzieś w przeszłości przeczytamy to razem i uśmiechniemy się do siebie na wspomnienie tego, na ile prób wystawione było to, co nas łączy. Powiem mu wtedy, że już na nic nie czekam, bo mam w końcu moje szczęście obok siebie, już na pełny etat. Tak, zdecydowanie jestem tego pewna. Przecież kiedy się kogoś kocha jest się z tym kimś do końca i chociaż to wszystko dopiero się zaczyna to wiem, że kiedyś będą o nas mówić 'żyli długo i szczęśliwie'.

czwartek, 11 października 2012

dwadzieścia dziewięć

Rozpadam się w środku na kawałki. Takie osobiste 'fall apart', które pomaga mi dostrzegać to, co jest naprawdę ważne, nie dla ludzi, ale dla mnie. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że chociaż naprawdę ciężko jest wierzyć w ludzi, to chyba nie ma trudniejszej rzeczy niż wiara w samego siebie. Patrzę wstecz i analizuję każdą decyzję jaką kiedykolwiek podjęłam. Mam wrażenie, że będąc dzieckiem łatwiej mi było decydować o dorosłych sprawach, niż o tych błahych. Właśnie takie drobnostki mnie przerażają, bo mam wrażenie, że to one, a nie te największe problemy, wpływają na mnie ze zdwojoną siłą. Boję się tego co będzie. Nie potrafię poukładać niczego, co rozsypię, nie umiem zrozumieć spraw, które kiedyś wydawały się być tak banalnie proste. Mam przed sobą przyszłość i jakby na to nie patrzeć mogę pójść drogą właśnie taką, jaką chcę, jaką sama wybiorę, ale co jeśli wybiorę źle? Łatwo jest popełnić błąd i chwilami może jest łatwo go naprawić, tylko co jeśli sama sobie nie poradzę? Tylko udaję, że wiem jak to wszystko ułożyć, że mam doskonały plan na to co przede mną, ale nie jestem pewna czy będzie tak jak tego chce. Najzwyczajniej w świecie boję się przyszłości, pod każdym względem. Mogę mówić jak będzie wyglądała, ale się jej boję. Ludzie się zmieniają, odchodzą. Nie chcę go stracić. To chyba nie aż tak wiele, prawda? Mam w głowie taki obrazek, w którym wracam do domu, nie ważne czy ze szkoły, pracy, zakupów, nie liczy się skąd, tylko po prostu, że wracam, a on tam jest i przytula mnie na powitanie. Albo kiedy budzę się rano i nie widzę nic poza jego uśmiechem. Jego obecność wystarczy mi do tego, żeby móc bez sarkazmu w głosie powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Może to dlatego, aż tak boję się tego co będzie? Może w jakimś sensie przeraża mnie to, że warunkiem mojego szczęścia jest jego obecność.

wtorek, 9 października 2012

dwadzieścia osiem

Podobno kiedy się kogoś kocha jest się najsłabszym, ale jeśli ktoś nas kocha jest się silniejszym niż inni. Prawda? Myślę, że tak. Chyba mam prawo powiedzieć, że sama tego doświadczyłam. Było tak, że nie chciałam wierzyć w swoje możliwości, bo czułam, że ich po prostu nie mam, a to wszystko przez to, że w zasadzie nie miałam obok siebie swojego serca. On je miał i wcale nie przeszkadzało mu to, że nie umiem bez niego żyć. Dziwne, no nie? Potrafiłam wtedy ufać ludziom, którym nie powinnam, umiałam robić rzeczy, o których nawet nie powinnam była myśleć. Dziś wiem, że to były błędy i gdybym teraz miała stanąć w obliczu tego, przez co przechodziłam załatwiłabym to zupełnie inaczej. A potem? To wszystko się odwróciło. Uśmiech nie schodził z moich ust, a słowo 'szczęście' wdychałam z każdym haustem powietrza. Nagle zaczęłam racjonalnie patrzeć na świat, chociaż jednak zawsze przez pryzmat radości jaką mi dawał. To miało prawo mnie zmienić. On miał prawo mnie zmienić. I zmienił. Teraz patrząc w lustro widzę tą samą twarz co zawsze, tylko uczucia mam inne. Kocham go tak samo jak on kocha mnie i to tworzy paradoks, w którym siedzimy oboje. Ta miłość czyni nas ludźmi silnymi w bezsilności. Nie, nie pytaj - sama tego nie rozumiem. Czasem jest po prostu tak, że mam ochotę trzasnąć drzwiami, wyjść i wrócić, kiedy wszystko się samo ułoży, bo mam wrażenie, że już nic nie ma sensu. I wtedy znów myślami wracam do niego i wyobrażam sobie jego reakcję na to, co chciałabym zrobić i już wiem, że te pokłady energii jakie potrafię z siebie wydobyć w kryzysowych sytuacjach to właśnie dzięki niemu i tylko dla niego. I to działa w obie strony, bo przecież dobrze wiem, że jego siła na każde zło świata to właśnie ja i najzwyklejsza pewność, że będę nawet kiedy wszyscy inni odejdą. 

niedziela, 7 października 2012

dwadzieścia siedem

Chyba się w tym wszystkim gubię. Jakoś nawet nie umiem odnaleźć granicy między smutkiem a złością. To już chyba totalne dno. Tylko dlaczego? Czemu akurat teraz i właściwie czemu na to pozwalam? Przecież jakby na to nie patrzeć mam nad tym jakąś kontrolę. Może nie największą, może nie tak do końca pewną, jak w innych sprawach, ale w jakimś stopniu na pewno potrafiłabym to zmienić. Może nie chcę? Nie umiem się za to zabrać. Chyba za bardzo tęsknię. Już nawet nie potrafię tego ukrywać. Brakuje mi tego wszystkiego, co kiedyś było tak oczywistą codziennością, że wstając rano z łóżka już wiedziałam jaki on ma dziś humor. Teraz nie wiem. Nie wiem, czy się w tej chwili uśmiecha, o czym myśli. W zasadzie nie wiem nic poza tym, że tęsknię jak chyba jeszcze nigdy, za nikim. W zasadzie akurat jego nawet nie powinnam porównywać do żadnej innej osoby jaką znam, i do tych których nie znam też. Przecież nie kochałam nikogo bardziej niż jego i wiem, że nigdy nie będę. Nie mam mu tego za złe, staram się to wszystko rozumieć, ale teraz czuję, że jakoś za mało go w moim życiu. Nie chodzę już uśmiechnięta, tak jak kiedyś, chyba nawet nie pamiętam jak wygląda mój uśmiech powodowany zwykłą jego obecnością. Tak, chyba właśnie dlatego jest aż tak źle. Chyba tęsknię już tak bardzo, że nie umiem tego nawet opisać.

czwartek, 4 października 2012

dwadzieścia sześć.

Chyba nigdy nie zrozumiem mechanizmu zasad, na jakich działa świat. No bo jak to jest, że człowiek umie pomóc wszystkim wkoło, powiedzieć co musi zrobić, żeby wszystko naprawić, jak musi się zachować, żeby w każdej chwili mieć szczęście? Czemu umiemy rozwiązywać problemy innych ludzi, jakim cudem umiemy je zrozumieć, a kiedy sami mamy jakiś problem mamy wrażenie, że wszystko się sypie? Dlaczego ludzie nie potrafią, albo może nie chcą skupić się na tym, co jest źle w ich życiu i zastępują to sypiącym się życiem innych? Nie wiem, nie potrafię tego zrozumieć, chociaż jestem takim właśnie człowiekiem. Umiem znaleźć wyjście z każdej sytuacji, wiem co kiedy powiedzieć, co robić, jak się zachować, ale wiem to pod jednym warunkiem - jeśli to nie dotyczy mnie samej. Każdy kto mnie zna wie, że może mi się wyżalić, wypłakać, może liczyć na słowa, których nie usłyszy od nikogo innego i nie mam im tego za złe. Rozumiem ich, bo kiedy coś jest nie tak w moim świecie też najchętniej rzuciłabym wszystko i pobiegła do kogokolwiek tylko po to, żeby usłyszeć choćby banalny szept 'będzie dobrze mała', ale zostawiam to dla siebie. Nie chcę męczyć ludzi tym, co sama niszczę, nie chcę słuchać ich wykładów, bo nigdy nie potrafią powiedzieć, że nic się nie stało, i że wszystko się ułoży. Oni tylko oceniają. Nie widzą drugiego dna w tym, co do nich mówię. Osądzają mnie na zasadzie 'zniszczyłaś - napraw'. Nie ma nic innego w ich pomocy, zupełnie nic. Są powierzchowni, po prostu. I w końcu, dlaczego pomagam tym ludziom, skoro oni nie potrafią pomóc mnie? Kolejne pytanie, na które nie znam odpowiedzi, ale wiem jedno. Nie potrafię tego zmienić. Mam tendencję do zaprzątania sobie głowy sprawami innych ludzi, ignorując to co jest naprawdę ważne - moje życie. Chyba muszę to jakoś naprawić, muszę odstawić na bok innych ludzi. Może poza dwoma malutkimi wyjątkami. Poza wyjątkami, którzy pomagają mi w taki sam sposób, jak ja im.

sobota, 29 września 2012

dwadzieścia pięć

Stoisz na jakiejś krawędzi i balansujesz na granicy dobra i zła. Nie wiesz co przyciąga Cię bardziej - masz zamknięte oczy. Wydaje Ci się, że tylko marzysz, ale to nie tak. Wszystko jest inaczej, niż myślisz. Ludzie decydują o tym, kim jesteś, bo im na to pozwalasz. Kolejny naiwny? Może. A może po prostu jakiś zagubiony w życiu człowiek? Otwierasz oczy. Wokół siebie masz tysiące osób, wszyscy wyglądają jednakowo, ale każdy z nich chce wnieść coś innego do Twojego życia. Genialne wartości, które zdobyli przy tysięcznym popełnianiu tego samego błędu, a i tak zrobią to ponownie. Robią wszystko wbrew sobie i wbrew temu, co mówią. W zasadzie nie są warci Twojej uwagi i w zasadzie dobrze o tym wiesz, ale mimo wszystko patrzysz na nich i łapiesz za rękę człowieka, który najgłośniej wykrzykuje Twoje imię. Chcesz go gdzieś zaprowadzić, chcesz pokazać mu swoje serce, powiedzieć co Cię boli, czego Ci brakuje i dlaczego znów jesteś sam, i nawet nie widzisz chwili, w której to on staje się przewodnikiem. Wciąga Cię do swojego świata i pokazuje go ze swojej perspektywy. Jesteście wyżej niż inni. Dokładnie widzisz miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stałeś i widzisz tych ludzi, którzy Cię otaczali. Nie słyszysz już ich krzyków, ale w pamięci odtwarzasz ich głosy. Znów nie liczy się nic poza Tobą samym, nawet osoba, która wyciągnęła Cię z tłumu. Znów nie zwracasz uwagi na to, że nazwą Cię egoistą. Chcesz być szczęśliwy, tylko tyle. Tylko, albo aż tyle. Jeszcze nie wiesz, jeszcze nie dorosłeś aż tak, by wiedzieć tyle, co oni. Może to dlatego jesteś w jakimś sensie od nich uzależniony? Wiesz, że musisz nauczyć się wszystkiego sam, ale z drugiej strony dużo łatwiej jest po prostu słuchać ludzi, prawda? Tylko co, jeśli słuchasz kilkunastu osób, które na jeden temat mają zupełnie inne zdania? Wtedy nie jest tak łatwo, wtedy musisz sam decydować o życiu. Właśnie w takich momentach się go uczysz. Takie chwile są potrzebne. Pomiń cały środek tego syfu. Nie daj się wciągnąć w żadną z ludzkich gier, skoro dobrze wiesz, że na koniec wszystko będziesz musiał ułożyć samodzielnie. Stań na krawędzi sam, bez innych i zamknij oczy. Wtedy zobaczysz wszystko, co chcesz i co musisz widzieć. To jedyna okazja, by spojrzeć na świat przez zaciśnięte powieki.

czwartek, 27 września 2012

dwadzieścia cztery

Kiedy z kimś jesteś, gdzieś w sercu masz zapisaną taką wiarę na lepsze jutro. Wierzysz w miłość, która jest między wami i masz nadzieję, że będziecie razem już zawsze. I przeważnie to 'zawsze' kończy się dość szybko, bo któreś z was nie umie docenić tego, co ma, nie stara się tego ratować i poddaje się przy pierwszej klęsce. I właśnie tym różni się miłość od prawdziwej miłości. Kiedy kogoś kochasz masz nadzieję, że te wszystkie obietnice o wiecznej obecności się sprawdzą, że nie zawiodą, ale kiedy kochasz kogoś naprawdę nie masz już nadziei - po prostu o tym wiesz. Wtedy nie potrzebujesz obietnic, w których najważniejsze są dwa słowa - 'na zawsze'. Wtedy nie są Ci potrzebne przeprosimy po każdym większym krzyku, ani zapewnienia, że nic się nie stało. Wtedy po prostu masz obok siebie osobę, która jest i będzie obok Ciebie bez względu na wszystko i kiedy wiesz, że kocha Cię prawdziwie wiesz też, że nie odejdzie. Nie ma na to żadnych definicji, a jeśli są to każdy ma swoją, inną, indywidualną. Nie można narzucić komuś swojego toku myślenie, swojego postrzegania emocji, tak samo jak nie można nikomu narzucić miłości. Ona przychodzi sama, z czasem, w odpowiednim momencie i zazwyczaj akurat wtedy, kiedy myślimy, że nie jest nam potrzebna, ale kiedy się już pojawi chcemy wierzyć, że to właśnie ta, z którą będziemy zmagać się do końca życia. Chcemy mieć świadomość, że to właśnie ta prawdziwa. W zasadzie chyba wiele osób nie potrafi odróżnić tej nadziei od stuprocentowej pewności, nie potrafi odróżnić ludzi, którzy kochają od tych, którzy kochają naprawdę. W sumie dlatego tak bardzo się cieszę, że go mam i że to właśnie przy nim po prostu wiem, że wszystko będzie dobrze. Że my będziemy zawsze.

wtorek, 25 września 2012

dwadzieścia trzy

Masz na świecie takie coś, co przynosi sens Twojemu życiu? Masz taką rzecz, czy osobę na którą wystarczy, że spojrzysz i już wiesz, że wszystko będzie dobrze? Jeśli tak, wiedz, że masz coś, co jest najlepszym lekiem na każde zło. Jest czasem taki paradoks, że prostych rzeczy nie możemy zdobyć w łatwy sposób. Wtedy ogarnia nas paranoja, nie umiemy zrobić zupełnie nic, bo siedzi w nas przekonanie, że skoro nie możemy mieć czegoś, co inni mają na wyciągnięcie ręki, jesteśmy niczym. Porównujemy się z ludźmi zawsze wynosząc na piedestał tylko czyjeś zalety i swoje wady, nigdy odwrotnie. Ranimy sami siebie bilansem, robionym przez nas samych. Patrząc na siebie nie jesteśmy obiektywni, sami dla siebie jesteśmy nikim. Ludzie są lepsi, ale my do tych lepszych nie należymy. Jest w tym wszystkim jakaś cząstka prawdy, bo przecież nie jesteśmy i nigdy nie będziemy tacy jak inni. Mamy w sobie siebie, nigdy za wiele i nigdy za mało. Wystarczająco. I możemy upodabniać się do reszty, iść tam gdzie oni idą, mówić i robić dokładnie to samo co oni, a mimo to nigdy nie będziemy tacy sami. Sercem różnimy się zawsze, ale to widzimy dopiero w kryzysowych sytuacjach. Patrzymy na człowieka, który czegoś potrzebuje, może słów otuchy, a może jednego, choćby krótkiego przytulenia i mimo tego, że wszyscy inni go ominęli, idąc w swoją stronę, Ty z nim zostajesz. Przez krótką chwilę udowadniasz sam sobie, że jesteś lepszy, bo nie jesteś obojętny. I nawet jeśli za moment do nich wrócisz i znów wtopisz się w tłum zwykłych, szarych ludzi, to nie jesteś tacy jak oni - jesteś wyjątkowy. Jesteś sobą, zawsze.

piątek, 21 września 2012

dwadzieścia dwa

W chwilach, kiedy nic nie idzie po naszej myśli, kiedy mamy wrażenie, że nagle całe istniejące zło spada właśnie na nas nie chcę uświadamiać mu niczego poza tym, że ciągle jestem. Wiem, że właśnie wtedy potrzebuje mnie najbardziej i najlepszą rzeczą jaką może dostać to zapisana w sercu pewność, że mnie ma. Właśnie wtedy, razem, umiemy przezwyciężyć tak naprawdę wszystko. Wtedy nie liczy się to, że jeszcze chwilę wcześniej nie umieliśmy powstrzymać łez i krzyku, to wszystko, cała ta złość schodzi na drugi plan. Zatracamy się, czasem nawet nieświadomie, w tym co nas łączy, nie przeszkadza nam wtedy natłok uczuć i nadmiar emocji. Jesteśmy tylko dla siebie, nic poza tym. Jesteśmy obok siebie i wierzymy w każde swoje słowo. Nie ma wtedy momentów, w których cokolwiek mogłoby nas poróżnić. Dobrze wiemy, że nic, nigdy nie będzie w stanie nas pokonać. Razem jesteśmy niezniszczalni. Jesteśmy dla siebie nawzajem czymś w rodzaju ochrony przed każdym złem tego świata. Wspólnie tworzymy własny świat, może nie do końca pozbawiony zła, ma przecież wady - i te, o których już wiemy i te, o których dowiemy się jeszcze w przyszłości - ale każda jego wada przysłaniana jest tysiącem zalet. Z drugiej strony nie jest ważne to, co on w sobie ma, bo równie dobrze mógłby być w ciągłym chaosie, ale co z tego? Najważniejsze, że to nasz świat. Tylko nasz i tylko my mamy do niego wstęp. Mogą na nas patrzeć z boku, mogą oceniać, mogą robić różne rzeczy, ale co z tego, skoro tylko ja wiem który jego uśmiech jest szczery i tylko on wie co zrobić, żeby poprawić mi humor? Mogą patrzeć na nasze ślady, interpretować każdy nasz ruch, mogą nie odstępować nas na krok, tylko jedno pytanie - po co? My sami nie jesteśmy w stanie zniszczyć tego co mamy, więc jaką szansę na to zniszczenie mają ludzi, którzy kompletnie nas nie znają? Żadnej. Bez względu na to jaką drogę wybierzemy to zawsze będzie nasza droga, nikogo więcej i nikogo mniej - nasza. Nigdy się nie złamiemy, zawsze będziemy mieć siebie w sercach.

wtorek, 18 września 2012

dwadzieścia jeden

Ranię ludzi. Tak po prostu, często bez żadnego powodu i bez konkretnego zamiaru. Robię coś, cokolwiek i nie zastanawiam się nad tym ile osób może przy tym ucierpieć. W zasadzie nie mam na to żadnego usprawiedliwienia, chociaż zawsze tak bardzo chcę je stworzyć. Czasem myślę, że to już, że mam coś na co mogłabym zrzucić całą winę, ale już za chwilę uświadamiam sobie, że to nie jest dobre wyjście. Mam świadomość tego, jaki ból może zadawać ludziom to co powiem, a ja mam skłonność do mówienia o jedno słowo za dużo, lub o dwa za mało. Są sytuacje, kiedy wyrzucam z siebie wszystko to, co myślę nie zwracając uwagi na to, czy to może kogoś dotknąć, a potem nie umiem najzwyczajniej w świecie za to przeprosić. Nie umiem przyznać się do błędu i powiedzieć 'tak, nie powinnam'. Cholerna duma i jakieś strzępki honoru, które nie pozwalają mi dotknąć chociaż na chwilę dna i przekonać się, że nie tylko ludzie wokół mnie są źli. Ten rodzaj egoizmu, którego nawet nie potrafię zdefiniować. Jest mi z tym ciężko. Trudno jest przezwyciężyć własny charakter dla dobra innych, nie zmieniając przy tym samego siebie, a właśnie to staram się robić praktycznie codziennie. Gdzieś w środku wmawiam sobie, że tymi drobnymi szczegółami mogę sobie pomóc, chociaż w zasadzie nie wiem jak. Wiem tylko tyle, że się staram. Chyba jak jeszcze nigdy wcześniej.

+ Michał chciał, żebym napisała, że jest super, więc no, jesteś super :*

sobota, 15 września 2012

dwadzieścia

Mam takie wrażenie, że w natłoku wszystkich spraw, dotyczących mnie mniej lub bardziej, ale w które się angażuję, gubię małe odłamki zwykłego szczęścia. Staram się szukać go w tych wielkich i ważnych rzeczach, ale nigdy mi nie wychodzi. Pech? Może. A może po prostu nie umiem między wierszami dostrzec tych błahostek, które złożone w jedną całość, po kolei, powoli tworzą radość. Świat chyba działa właśnie na takiej zasadzie, daje nam szczęście nie raz w całości, ale ciągle, na bieżąco, w małych ilościach. Może to właśnie dlatego nigdy się nim nie krztusimy, nigdy nie mamy go zbyt wiele, ale tak naprawdę nigdy go nam nie brakuje. Nie ma czegoś takiego jak całkowity ból, czy smutek. To istnieje tylko w naszej wyobraźni i odczuciach, w naszym osobistym postrzeganiu świata. Zawsze, naprawdę zawsze jest tak, że kiedy jedna rzecz się nie układa, układa się inna. Dwie kolejne mogą się posypać, ale mamy tę jedną, która stanowi dla nas właśnie tą część szczęścia, przeznaczoną akurat na tę chwilę. Tylko że my mamy tendencję do niezauważania takich drobnostek. Kiedy się coś psuje widzimy tylko ten jeden negatyw. Wtedy nie ma dla nas znaczenia, że coś innego nabiera akurat sensu. Zrzucamy balast swoich błędów na ludzi, których akurat mamy pod ręką i mówimy, że jak się wali to wszystko naraz. A gdzie w tym wszystkim zgubiliśmy pozytywy? Chyba czas najwyższy nauczyć się robić bilans optymistycznych i pesymistycznych zagrań naszego życia. I chyba czas najwyższy zauważyć, że nawet kiedy więcej jest zła, dobro nigdy nie jest w stanie zerowym, czy ujemnym. Choćby jeden plus zawsze gdzieś tam jest. A kiedy naprawdę nie umiemy tego plusa dostrzec, to przecież dwa minusy też dają plus.

czwartek, 13 września 2012

dziewiętnaście

Czy tęsknię? Co tak naprawdę znaczy to słowo i w jakim kontekście można je interpretować? Za czym, albo kim można tak prawdziwie tęsknić, można tęsknić aż tak, że nie śpi się po nocach, albo z tej tęsknoty wylewa się litry łez przygryzając przy tym wargi? Czy w ogóle warto jest tęsknić i poświęcać się dla tego uczucia? W zasadzie jest ono pozytywne, czy negatywne? Myślę, że można umieścić je gdzieś na środku tej hierarchii dobra i zła. Gdybym miała dziś wybrać czy chcę tęsknić, czy nie - nie ważne za czym, ważne tylko by to czuć - wiem, że wybrałabym pierwszą opcję. Człowiekowi potrzebne jest każde uczucie, bez wyjątku. Tęsknota też. Więc wróćmy do pierwszego zdania - czy tęsknię? Tak. Za kim? Czym? Po co? I w końcu - dlaczego wszystko, co z tym związane zawarte jest w formie pytania? Chyba zaczynam się w tym gubić, właśnie w tęsknocie, która chwilami ogarnia mnie do tego stopnia, że nie potrafię myśleć o niczym innym. A Ty? Też to masz? Dobrze wiem, że dla Ciebie każde kolejne uczucie ma inną definicję, niż dla mnie. Akurat to jest dla mnie po prostu brakiem czegoś, co kiedyś miałam w nadmiarze. Taka wewnętrzna, niematerialna pustka, której często nie umiem wypełnić, nie wiem jak to zrobić, albo wiem, ale nie mam czym. A za nim? Za nim tęsknię najbardziej. Czemu? Bo jest wszystkim? Tak, dokładnie tak mogę to nazwać. Jest wszystkim, bo każdy mój oddech ogranicza się tylko do kolejnego uderzenia jego serca i dobrze wiem, że to działa w obie strony. Więc co? Po prostu tęsknię.

wtorek, 11 września 2012

osiemnaście

Kruku, wyłącz tę nutę u góry i wbij sobie tą - klik. Milionowy raz piszę coś do Ciebie, ale o to chodzi, żebyś ani na chwilę nie zapomniała tego, jak ważna dla mnie jesteś. Wiesz co? Lubię takie dni, jak ten dzisiejszy, kiedy jesteś obok mnie tak dosłownie cały czas. Jak paradujemy wszędzie z naszymi pro słuchawkami i ciśniemy sobie nawzajem, że mamy je tylko na pokaz, bo nawet nic nie słuchamy. Jak mówimy, że jesteśmy mega głodne, a po zjedzeniu jednego kawałka pizzy zastanawiamy się, gdzie upchnąć resztę. Jak śpiewamy 'kto dogoni psa' i 'chcemy sadzić, palić, zalegalizować' kiedy akurat naprzeciw nas stoi policja. Jak robimy przypał i śpiewamy Biebera, Gomez, Lovato i disco polo na pks i śmiejemy się same z siebie. Jak spisujemy ze ściany numer chłopaka, który 'jest łatwy'. Jak w przeciągu godziny kilka razy potrafimy iść do parku, posiedzieć w nim kilka minut, stwierdzić, że musimy iść do sklepu, a potem wrócić w to samo miejsce i wyzywać kogoś, kto zajął nam ławkę. Jak machamy do jakiegoś chłopaka, który potem krzyczy do nas z drugiego końca parku 'siema laski'. Jak mówimy do siebie 'ej, jak będą już blisko, to puszczaj Gurala, jp na sto pro'. Jak rozwalamy system gadaniem o tym, czy warto mierzyć w sklepie buty. Jak wyzywamy się przy wszystkich. Jak tańczymy na ulicy i wytykamy sobie nawzajem, że wstyd się tak na mieście pokazywać. Jak śmiejemy się ze wszystkiego, dosłownie wszystkiego, co widzimy, robimy, mówimy i gdzieś między to wplatamy wspomnienia i rozkminy, że to j u ż albo d o p i e r o dwa lata. Jak jesteśmy obok siebie, po prostu. Jesteś najlepsza i najbardziej super ze wszystkich. I jesteś szurnięta. Ale jesteś moja, a to najważniejsze.

Monika: słuchaj, puszczę nutę z dedykacją dla ciebie - klik
Aśka: teraz ja, uwaga - klik
hahahah no nie mów, że w nas tego nie kochasz kretynko <3

niedziela, 9 września 2012

siedemnaście

Każdy ma taki moment w życiu, kiedy czuje, że musi coś zmienić. W pewnej chwili po prostu wie, że musi wkroczyć na wyższy level, bo nie potrafi nadal tkwić w miejscu. Chce spełnić marzenia i zrealizować swoje postanowienia, bo to właśnie może być najlepszą zmianą. Zaczyna podejmować coraz bardziej dojrzałe decyzje i patrząc w lustro, mimo tego, że widzi tę samą twarz, widzi całkiem innego człowieka, niż tego, jakim był jeszcze wczoraj. W którym momencie taką granicę między dzieckiem a psychicznie dojrzałym człowiekiem, ale jednak nadal dzieckiem, przekroczyłam ja? Nie wiem, nie potrafię podać dokładnej daty, czy godziny tego wydarzenia, ale wiem, że nie stało się to dawno. Dorosłam - widzę to sama po sobie, choćby przez to, że budząc się rano myślę o tym, co muszę zrobić dziś, by moja przyszłość wyglądała tak jak chcę, a nie o tym, jak bardzo nie chce mi się wstawać. Obecnie tym 'czymś' co muszę zrobić, by spełnić swoje marzenia jest chyba szkoła. Tak mnie uczyli odkąd tylko pamiętam, że nauka jest najważniejsza, że bez niej nic się nie osiągnie i w sumie nie wiem, jak to się stało, że dopiero teraz to zrozumiałam. Stworzyłam własną hierarchię wartości, wyznaczyłam priorytety i staram się tego trzymać. I mimo tego, że między 'staram się trzymać' a 'trzymać' jest jeszcze duża różnica to jestem z siebie dumna. Chyba pierwszy raz w życiu wiem, że muszę coś zrobić i wiem, że mam po co, wiem, że mam dla kogo. I właśnie dlatego mogę powiedzieć, że już niedługo nie będę musiała przed słowem 'trzymać' dodawać tych dwóch poprzednich.

czwartek, 6 września 2012

szesnaście

Ten świat potrzebuje czułości. Ludzie nie są odporni na odtrącenia. Boją się samotności, boją się braku akceptacji. Chcą być kochani, a ich największym marzeniem jest otaczanie się ludźmi, którzy są im bliscy. Tak naprawdę nie potrzebują niczego poza tym, co potocznie nazywamy uczuciem. I nie chodzi tylko o to, by mieć kogo złapać za rękę, czy do kogo się przytulić. Chodzi o to, by znaleźć osobę, z którą da się przejść przez życie. Osobę przy której można być sobą i z którą można kłócić się o cokolwiek ze świadomością, że i tak nie odejdzie. Osobę, która nie zostawi nas przy pierwszym słowie krytyki, ale zrobi wszystko by uświadomić nas, że jest inaczej niż myślimy. Osobę, która raniąc nas będzie tego żałować. Osobę, która będzie umiała przeprosić i troszczyć się o nas, tak samo jak my o nią. Nie potrzebujemy niczego poza tym, by mieć taką osobę. Jesteśmy ludźmi, którzy chcą miliona rzeczy zamkniętych w jednym człowieku i dwóch słowach - kocham Cię.

niedziela, 2 września 2012

piętnaście - siemaszkoło

Chcę to wykorzystać, chcę za dwa miesiące stanąć przed lustrem i powiedzieć 'to były dobre wakacje' i mieć świadomość, że właśnie takie były. - mam wrażenie, że pisałam to wczoraj. Szybko to minęło, całe to lato, za szybko. Nie wiem, czy w pełni je wykorzystałam, nie zrobiłam tysiąca rzeczy, które chciałam, ale wiem, że mogę je zaliczyć do jednego z najlepszych. Wiem, że odpoczęłam i wiem, że mam siłę. Mam nadmiar siły, której starczy mi na cały ten rok i którą muszę włożyć w naukę. To tylko dziesięć miesięcy, po co się dołować? Nie wiem jeszcze czemu, ale mimo tego, że nie chcę tam wracać czuję, że to będzie dobry rok. Będę mieć obok siebie siostrę, załatwię miliony spraw, które muszę załatwić, odwalę projekt x na osiemnastkę i w pełni świadoma tego, że psychicznie jestem na to gotowa będę mówiła o sobie, że jestem dorosła, dla niektórych ludzi wciąż pozostając dzieckiem. Nie muszą we mnie wierzyć. Ważne, że ja wierzę, że wiem, że mi się uda, a jak już się uda będziecie mogli mi wszyscy skoczyć. Trzeba w końcu jakoś to ogarnąć, a teraz jest chyba najlepszy na to czas. Pora na stawienie czoła wszystkiemu, co jeszcze wczoraj wydawało się tak odległe, bo nawet teraz nie wierzę, że to już koniec lata. Ale każdy koniec to jakiś początek. Więc z uśmiechem, bo czemu by nie, witam we wrześniu. 
Siema szkoło, siema Aśka, siema 2c, SIEMA KOPERNIK!

sobota, 1 września 2012

czternaście

Każdy ma w życiu jakieś cele, które sam sobie obiera. Każdy potrzebuje jakiejkolwiek motywacji do tego, by iść przed siebie, bez zbędnych spojrzeń w tył. Nie potrzebujemy rozgrzebywania przeszłości, rozdrapywania starych ran, jakie ktoś zrobił nam w sercu, a mimo to wracamy do wspomnień. Z biegiem czasu nie potrafimy na to co było patrzeć w taki sam sposób, jak kiedyś. To się zmienia. My się zmieniamy. Czasem z tej drogi jaką pokonujemy robimy niepotrzebny wyścig, by tylko osiągnąć cel. Patrzymy przed siebie i widzimy tylko to, co chcemy widzieć, jakby wszystko inne było zbędnym elementem krajobrazu, jakby każdy człowiek, który chce nam pomóc wtapiał się w tło tego, co chcemy widzieć. Gubimy w naszych celach marzenia. Gdzie one dziś są? Gdzie jest to, co kiedyś stawialiśmy ponad wszystko? Gdzie zostawiliśmy szczęście i w którym momencie spostrzegliśmy, że już go nie ma? Dlaczego w pewnej chwili dostrzegamy, że towarzyszy nam tylko smutek, w jakimś sensie pomieszany z bólem? Gdzie jest świat, jaki obiecywali nam we wszystkich bajkach? Albo może - dlaczego jeszcze tego świata nie znaleźliśmy? W jakiś niewytłumaczalny sposób staramy się go szukać, choćby podświadomie, ale z wiekiem nabieramy coraz większej świadomości, że takiego świata nie ma. Jesteśmy my. Jestem ja, Ty, ona i on. Wszystkich nas boli to, że nie możemy znaleźć tej radości, o której tyle słuchaliśmy. Patrzymy na innych ludzi i z zazdrością w oczach życzymy im tego szczęścia, o którym sami tak marzymy. Patrzymy na nich i zastanawiamy się jakim cudem potrafili odnaleźć sposób na życie bez cierpienia. Ale czy oni na pewno go znaleźli? Może to tylko pozory? Taka ochrona przed innymi i sposób na to, by inni uwierzyli w siebie. Spójrz na pierwszego człowieka, który pojawi się teraz obok Ciebie i spróbuj wyczytać z jego oczu, czy jest szczęśliwy. Tak samo każdy patrzy na Ciebie. Każdy szuka szczęścia w oczach innych ludzi, tak naprawdę nawet o tym nie wiedząc.

piątek, 31 sierpnia 2012

trzynaście

To nie do pomyślenia ile razy w życiu się już zgubiłam. Ile razy przerastało mnie to, co akurat się działo, ile razy mówiłam sobie, że mam siłę to pokonać w głębi serca tak naprawdę wiedząc, że nie mam jej już od dłuższego czasu. Było mnóstwo sytuacji, kiedy miałam wrażenie, że sobie nie poradzę, bo nie wiem co zrobić, nie wiem czy dam radę i nie byłam pewna rzeczy, o których mówili mi inni. Musiałam radzić sobie sama, bo nikt nie był w stanie mi pomóc, przecież nikt poza mną nie wiedział, przez co przechodzę, a ja nie umiałam tego wyjaśnić, bo to było dla mnie najzwyczajniej w świecie za trudne. Z drugiej strony, kiedy już wiedziałam, że potrafiłabym opowiedzieć komuś, komukolwiek, to co chciałam nie mogłam do tego samej siebie przekonać, bo przecież wiedziałam, że inni mają swoje problemy, że nie warto im nic mówić, bo i tak nic z tym nie zrobią. Myślałam, że nie jestem człowiekiem, który zasługuje na jakąkolwiek pomoc i odrzucałam ją, bez względu na wszystko. Sparzyłam się wiele razy na 'przyjaźniach' tylko na pokaz, albo tych dla szpanu. Nie chciałam ufać ludziom, bo nie chciałam znów cierpieć. Starałam się nie przywiązywać do nikogo, myślałam, że to się uda. Nie wyszło. Znów zaczął się czas, kiedy robiłam wszystko, by to przetrwało, by teraz było inaczej. Nie wiem w jakim stopniu odniosło to skutek, bo po tym jeszcze wiele razy płakałam w poduszkę z bólu i bezsilności, ale teraz wiem, że było warto. Zdałam sobie sprawę, że to wszystko przez co musiałam przejść było próbą mnie i mojego charakteru, który przez to wszystko uodpornił się na fałsz do tego stopnia, że dziś widzę go w oczach ludzi, którym nigdy nie powinnam wierzyć.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

dwanaście

Jest kilka takich piosenek, o których nie umiem rozmawiać z nikim innym, oprócz niej. Jest jedna, która zawsze będzie kojarzyć mi się z początkiem szkoły, z wrześniem, jesienią i rozstaniem, jakie nas wtedy czekało. Bałyśmy się, obie. Czego? Że to wszystko, co mówią ludzie się sprawdzi, że kiedy w tym samym czasie przekroczymy progi dwóch różnych szkół coś w nas pęknie i nie będziemy umiały zatrzymać tego, co miałyśmy. Że nie podołamy temu, co nas czekało, że to nas zniszczy. Dobrze wiedziałam, że bez niej nie dam sobie rady i postanowiłam zrobić wszystko, by to się nie rozpadło. Nie umiałam wyobrazić sobie tego życia bez niej, bez mojej siostry, którą stała się tak naprawdę z dnia na dzień. Przetrwałyśmy. Udowodniłyśmy nie tylko sobie, ale i światu, że wiemy czym jest prawdziwa przyjaźń i to właśnie jest między nami. Mamy siebie do dziś, i wiem, że tak będzie już zawsze. Przetrwałyśmy jedną z największych prób jakie postawiło przed nami życie. Dokładnie za dwa lata czeka na nas kolejna, nawet cięższa, ale już się nie boję. Dziś już wiem, że damy sobie radę ze wszystkim, co nas czeka, bo mamy siebie, mamy przyjaźń, jesteśmy siostrami. Codziennie uświadamia mnie, że jest obok i mogę na nią liczyć i wiem, że uświadamiam jej to samo. Wiem, że teraz, kiedy to czyta, uśmiecha się, może nie za mocno, ale uśmiecha się, na pewno. Za równy tydzień staniemy razem, ramię w ramię, przed drzwiami liceum, które tylko dlatego, że będę obok niej, nie wydaje się jej aż tak straszne, jak na początku. Rozniesiemy tę szkołę, razem, żebym potem mogła spokojnie iść na studia i wiedzieć, że ustawiłyśmy tam naszą hierarchię, która pozwoli jej napisać maturę, nawet tę z matmy, na osiemdziesiąt procent i wbić do mnie, żebyśmy znów miały się na co dzień. Mamy plan, i obie wiemy, że damy radę go zrealizować, no nie siostra?

sobota, 25 sierpnia 2012

jedenaście

Właśnie w momencie, w którym się pojawił miałam już dość sztuczności. Postanowiłam chociaż przy nim być prawdziwa. Szczera i prawdziwa, postanowiłam być po prostu sobą. To było proste, bo przecież on dopiero mnie poznawał i w zasadzie mogłam przed nim wykreować z siebie kogo tylko chciałam. Mogłabym powiedzieć mu cokolwiek, a on przypisałby tę cechę do obrazka, jaki ze mnie tworzył. Nie znał mnie i miałam tę przewagę, która pozwalała mi być kimkolwiek, ale chciałam być sobą. Nie zależało mi na tym, czy będzie mnie lubił, czy się do mnie zrazi - chciałam po prostu wiedzieć, jak odbierze tę prawdziwą mnie. Gdyby przestał się do mnie odzywać nie zrobiłoby to dla mnie większej różnicy, byłam przyzwyczajona do tego, że ludzie odchodzą. I po prostu przestałam kłamać, przestałam ukrywać przed nim to, co mnie boli, a co cieszy, przestałam się maskować i ukrywać pod sztucznym uśmiechem złość. Zobaczył, że mu ufam i chyba przez to on mi zaufał. Pierwszy raz od dłuższego czasu ktoś, kogo dopiero co poznałam był w stosunku do mnie tak szczery. Dobrze było wiedzieć, że mam jego, chociaż nie wiedziałam jakim mianem mogę go określić. Był kimś w rodzaju przyjaciela, ale to co nas łączyło na pewno nie było przyjaźnią, a z drugiej strony był ze mną, chociaż to nie był prawdziwy związek. Pokochał mnie jako osobę, której tak bardzo się obawiałam. Nie dziewczynę, którą byłam dla wszystkich innych, ale mnie. Pamiętam momenty, w których uśmiechałam się tylko dlatego, że wypowiadał moje imię po raz tysięczny, żeby zwrócić moją uwagę i za chwilę powiedzieć mi, że jestem głupia. Zdałam sobie sprawę, że go kocham, chociaż tak na prawdę do dziś nie wiem, jak to się stało, że z chłopaka, przy którym byłam sobą stał się chłopakiem, bez którego nie potrafię żyć. Zmienił tak naprawdę wszystko, bo przekonał mnie, że jestem najlepsza właśnie taka, jaka jestem, że kiedy jestem prawdziwa, nawet jeśli mam wady, pokrywają się one z, o niebo lepszymi, zaletami, których mi nie brak. Przekonał mnie, że miłość istnieje, chociaż nie zawsze jest pięknie. Nawet kiedy się kłóciliśmy, choćby o błahostki, nie pozwalał mi zapomnieć, że jestem dla niego najważniejsza. Pokazywał mi bez skrupułów to, co robię źle i chwalił za wszystko, co robiłam dobrze. Jako jedna z nielicznych osób umiał powiedzieć mi, że jest ze mnie dumny i że mnie kocha. Umiał mi to nie tylko powiedzieć, ale równie dobrze pokazać. Robi to do dziś, bo do dziś jest, bo będzie już zawsze, ja to wiem. Wiem, że nie odejdzie, bo mi to obiecał, bo powiedział, że jeśli będę tego chciała będzie obok mnie do końca świata, bo wiem, że mnie kocha i wiem, że wie, że kocham go równie mocno. 

środa, 22 sierpnia 2012

dziesięć.

Stać nas. Stać nas na wiele. Na wyrządzanie miliona krzywd ludziom, na których najbardziej nam zależy. Na wywoływanie łez przez, wydawać by się mogło, kilka błahych słów. Na zmierzanie do celu na przekór wszystkiemu, wszystkim ludziom i wszystkim radom, jakie od nich dostajemy. Na zaniedbywanie więzi, które właśnie przez to nie są już niezniszczalne. Na krzyki i trzaskanie drzwiami, kiedy ktoś nas naprawdę potrzebuje. Na palenie dla uspokojenia nerwów. Na picie, bo jest nam źle i chcemy zapomnieć. Na ciągłe powtarzanie, że nie mamy siły do życia. Na udawanie, że nam na czymś nie zależy. Na robienie kroku w tył, kiedy wszyscy chcą iść naprzód. Na robienie rzeczy, których sami nigdy byśmy nie zrobili, tylko przez to, że ktoś tak chce. Na wywieranie presji. Na wyładowywanie emocji. Na ukrywanie uczuć, nawet przed samym sobą. Na wytykanie innym tego, co robią źle. Na niezauważanie własnych błędów. Na ignorowanie problemów. Na kłamstwa. Na zmiany. Na zmienianie siebie samych, bo na czymś nam w końcu zaczyna zależeć. Na dostrzeżenie tego, że są ludzie, którzy nas kochają. Na kochanie tych ludzi. Stać nas przede wszystkim na miłość.  


+ Kruku, spełnienia marzeń! 
chociaż przecież już Ci się wszystkie spełniły, przecież jestem! 
skromność pierwsza klasa!

sobota, 18 sierpnia 2012

dziewięć

I uświadamiasz sobie, że po prostu Cię potrzebuje. Nikogo innego, ale właśnie Ciebie. Zdajesz sobie sprawę, że to właśnie Ty możesz zmienić to, co teraz jest źle i pokazać, że chociaż coś się zawaliło, jedna rzecz nie zmieni się nigdy, bo przecież Ty zawsze będziesz przy nim. Nie będziesz jak każda inna dziewczyna, która przy pierwszej fali mrozów, w której chłopak nie ma zwyczajnie możliwości jej przytulić, odchodzi, nie jesteś jedną z tych, które po kłótni nie odezwą się pierwsze, by nie urazić dumy. On dobrze o tym wie, ale czasem jest źle do tego stopnia, że nie umie sobie sam poradzić i właśnie wtedy musi mieć tę pieprzoną, stuprocentową pewność, że ma Ciebie i że może na Ciebie liczyć. I wtedy już wiesz, że po prostu nie możesz go zawieść, nie Ty, każdy, ale nie Ty. Nie liczą się konsekwencje i strach, po prostu Ty się nie liczysz, bo masz w głowie tylko jego imię i wiesz, że po prostu musisz, że nie masz innego wyjścia i tak naprawdę nie chcesz go mieć, bo chcesz z nim być, chcesz być przy nim. Martwisz się o niego bardziej niż o cokolwiek innego w życiu i gdy tylko pomyślisz o tym, że coś mogłoby się zmienić, że mogłoby go zabraknąć nie umiesz opanować łez. I nie wiesz, jak to się stało, że w mgnieniu oka stałaś się dla niego wszystkim, tak samo jak on dla Ciebie i wiesz, że tego nie czułaś jeszcze nigdy, bo chociaż przed nim, każda miłość wydawała się być tą najprawdziwszą dopiero teraz widzisz, jak bardzo się myliłaś. Dopiero teraz widzisz, że mimo odległości jesteś w stanie zrobić dla niego o wiele więcej, niż ludzie, których ma obok siebie. Widzisz, że tylko Ty jesteś w stanie pomóc nie tylko jemu, ale i sobie. 

piątek, 17 sierpnia 2012

osiem

W zasadzie czasem aż brakuje słów, by chociaż w najmniejszym stopniu oddać to, co się czuje. Bo tak naprawdę to serce boli najbardziej. Nie złamana ręka, rozbite kolano, czy brzuch. Właśnie serce. Ktoś się pojawia i nawet nie udaje Ci się dostrzec chwili, w której uświadamiasz sobie, że to właśnie ta osoba może być dla Ciebie wszystkim. Myślisz o tym i zapominasz jeszcze szybciej niż chciałaś i nie robisz z tym zupełnie nic, po prostu klimatyzujesz się w życie pełne jego obecności. W końcu nie możesz już powiedzieć, że jest Twoim kumplem, ani nawet przyjacielem. Nie chcesz przyznać się sama przed sobą do tego, że go kochasz, chociaż on już dobrze o tym wie, przecież Cię zna, przecież widzi, że to się zmieniło. I mówi Ci, że czuje to samo i jesteś wtedy najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem. Nie liczy się nic, zupełnie nic poza tym, co was łączy. Masz go i wiesz, że masz wszystko, że szczęście to nie zawsze chwile, czy miejsca, ale ludzie i to właśnie on jest tym szczęściem w Twoim świecie, który w zasadzie już nie jest tylko Twój. On jest przy Tobie, więc już razem tworzycie ten świat. Za nic w świecie byś tego nie zmieniła, a gdyby dało się cofać czas na pewno być tego nie zrobiła. Nie zmieniłabyś nawet jednego słowa, ani jednej minuty w tym, co macie. Jasne, nie zawsze jest dobrze. Są kłótnie, jest milion słów, które ranią i jest płacz, ale potem któreś z Was wymięka, przeprasza i ciągle ma nadzieję, że to drugie wybaczy. I wybaczacie zawsze, bo przecież inaczej nie umiecie. Macie wspólne plany na przyszłość, i na tę niedaleką, ustalając o której jutro wstaniecie i kto ma napisać pierwszy, i na tę odległą, bo przecież już wiecie, co będziecie jedli razem na śniadania i w sumie gofry w kształcie serc nie są złym pomysłem. Są rozstania i powroty, są najróżniejsze rzeczy, ale dobrze wiecie, że Was nic nie zniszczy. Dobrze wiecie, że wszystko co robicie jest kolejną cegiełką do tego, co Was łączy. A potem czujesz, jak on wyrywa Ci serce. Najzwyczajniej w świecie w kilku zdaniach kończy to, co przez ten cały czas budowaliście i co przecież miało być wieczne. Nagle zostajesz z niczym, bo przecież to on był wszystkim, przecież oddałaś mu serce. Wiesz, że on Cię kocha, że to nie ulega najmniejszej wątpliwości, a jednak Ci tego brakuje. Jego Ci brakuje i nie umiesz sobie z tym radzić. Płaczesz, jakby płacz był lekiem na ból, ale przecież nie jest. Jedyną rzeczą, która by Ci teraz pomogła jest jego głos, obecność, choćby najmniejszy znak, że nie zapomniał, że nic mu nie jest i jest bezpieczny. Starasz się go zrozumieć, ale nie potrafisz, nie umiesz zrozumieć tego, jak mógł Cię zostawić. Wiesz, że w miłości czasem trzeba umieć odpuścić, pozwolić komuś odejść, ale przecież z Wami tak nie jest. Pozwoliłabyś mu na to, przecież chcesz tylko jego szczęścia, które odkąd tylko się pojawił nadkładasz ponad swoje, ale jest jeden warunek. Musi spojrzeć na Ci w oczy i powiedzieć 'bez Ciebie będzie lepiej, bez Ciebie będę szczęśliwszy, ułożę sobie bez Ciebie lepsze życie, odejdź' i musi powiedzieć to z przekonaniem, które da się zauważyć na pierwszy rzut oka. Z drugiej strony nie chcesz tego słyszeć. Chcesz zupełnie inny scenariusz, w którym Cię przytuli, powie, że kocha i że Cię nigdy nie zostawi. I masz wrażenie, że to Ci się tylko śni, bo przecież tyle razy obiecywał, że już na zawsze będziecie razem i powtarzał, że wie, co znaczą słowa 'na całe życie'. I jesteś pewna, że teraz tęskni i stara się przekonać sam siebie, że tak będzie lepiej dla Was obojga, chociaż tak naprawdę nie wie. Chcesz żeby wrócił. Tylko tego. On dobrze o tym wie, wie, że nie chcesz żeby Cię zostawił. Jesteś tego pewna. Przecież go kochasz. 

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

siedem

Do niektórych więzi, jakie sobie tworzymy z innymi ludźmi potrzebne są pewne sprawy. Zaufanie. Niby nic, a jednak aż tak wiele. Jedno słowo, które kryje w sobie tysiące rzeczy, emocji i uczuć. Słowo, które pociąga za sobą setki innych słów. Bo kiedy komuś ufamy, wierzymy mu też bezgranicznie, nie mamy przed nim nic do ukrycia i wiemy, że on przed nami też nie ma, zależy nam na nim i, najczęściej, osoba, której ufamy w tych stu procentach, jest dla nas jedną z najważniejszych osób w życiu. Kiedy komuś ufasz nie musisz sprawdzać, czy kiedy mówi, że idzie na zakupy, na pewno na nie poszedł. Nie musisz prosić go o tłumaczenia czemu się spóźnił, bo dobrze wiesz, że jeśli jest to ważne powie Ci o tym sam, a jeśli można to pominąć, bo jest to tylko błahy szczegół większego zdarzenia, to też Ci o tym powie. Nie musisz wywierać na nim presji i szantażować, by Ci o czymś powiedział, bo mówi sam. Nie musisz codziennie wieczorem sprawdzać spisu jego połączeń i czytać smsów, bo dobrze wiesz, że jeśli coś się stało, to nie będzie tego przed Tobą ukrywał i wiesz, że nawet w najbliższych stosunkach jest jakaś prywatność. Nie musisz go śledzić, kiedy wychodzi rano do pracy czy szkoły. Po prostu mu wierzysz.Wierzysz w każde jego słowo, każdy gest, ruch, w każde mrugnięcie oczu i każdy pojedynczy haust powietrza. Wierzysz w to, że on Ci ufa tak samo bardzo, jak Ty jemu. Kochasz. Tak najzwyczajniej go kochasz. Poznajesz kogoś i nie wiesz, jaki jest. Z dnia na dzień, z każdego spotkania na spotkanie znasz go coraz bardziej, wiesz więcej i właśnie to Cię przyciąga, ta chęć dowiedzenia się o nim jak najwięcej właśnie od niego. Nie zauważasz momentu, w którym to jego obecność jest warunkiem Twojego istnienia, a każde jego słowo jest kolejnym uderzeniem Twojego serca. Nie zauważasz momentu, w którym nie musisz sprawdzać, czy to co mówi jest prawdą, bo ufasz mu bezgranicznie. Pewnego dnia po prostu zauważasz, że kochasz i nie możesz z tym nic zrobić. Nie chcesz z tym nic robić. Chcesz ufać i mieć jego zaufanie. Chcesz go kochać i chcesz, żeby on kochał Ciebie.

niedziela, 12 sierpnia 2012

sześć


Może gdybyś na mnie teraz spojrzał zauważyłbyś w moich oczach niepohamowaną potrzebę Twojego dotyku, choćby jednego, zwykłego przytulenia. Mam wrażenie, że gdybyś teraz usłyszał mój przesiąknięty tęsknotą głos zrozumiałbyś jak bardzo chcę Cię słuchać, nawet jeśli miałbyś mówić tylko o pogodzie i piłce ręcznej. Wydaje mi się, że gdybyś teraz zrozumiał, że chcę tylko Twojego dobra, zrozumiałbyś też jak bardzo Cię kocham. Nie, stop. Wróć. Przecież wiesz jak bardzo Cię kocham, prawda? Tak, na pewno. Chodzi mi po prostu o to, że nie zawsze będzie pięknie, rozumiesz? Czasem takie kłótnie potrafią uświadomić o tysiącach rzeczy, na jakie nie zwrócilibyśmy uwagi, gdybyśmy mówili o nich z tym słodkim akcentem. Nie jesteś taki, jak każdy, przecież wiem. Po prostu doceń to, że narażam się na tęsknotę, wiedząc, że będziesz zły za to co powiem, a to wszystko tylko dlatego, że chcę Twojego szczęścia. Doceń, że pisząc to przypaliłam frytki, a tak na prawdę nie wiem nawet czy to przeczytasz.

środa, 8 sierpnia 2012

pięć

Kiedy nam na czymś naprawdę zależy jesteśmy zrobić naprawdę wiele, by osiągnąć postawiony sobie cel. W pewnej chwili nie liczy się nic, poza tym co chcemy osiągnąć. Mamy w sobie niezliczone pokłady siły, o której w zwykłych momentach nie mamy świadomości. Gdy chodzi o ludzi, i to o ludzi, którzy są nam naprawdę bliscy to wszystko działa dwa razy mocniej. Wierzymy w siebie i swoje możliwości mimo tego, że jeszcze wczoraj myśleliśmy, że nie potrafilibyśmy ochronić nawet własnego kota przed czymkolwiek. Ludzie na nas działają i pokazują to, czego sami byśmy nie zobaczyli. Chociaż czasem jest też tak, że to wszystko odkrywamy w sobie dopiero po kłótni. Natłok krzyków i słów, które ranią wywołują w nas niesamowitą moc, która pozwala bronić drugiego człowieka. On może być na nas zły, może nie rozumieć tego, że chcemy tylko jego szczęścia i właśnie dlatego powiedzieliśmy to, czego nie powiedziałby mu nikt inny, a my mimo wszystko go nie zostawimy. Będziemy obok niego do końca, bo przecież on się liczy, on jest jednym z tych, których nie umiemy wyrzucić z serca i życie tylko przez kłótnię. A potem przychodzi moment, w którym słyszymy ciche 'przepraszam' i już wiemy, że to wszystko nie było niepotrzebne, że jednak odniosło jakiś skutek i nie było błędem. I właśnie to się nazywa miłość, tak mi się przynajmniej wydaje.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

cztery - cześć ziomson

No bo przecież w życiu nie jest ważna tylko miłość, no nie? Jest jeszcze pewien rodzaj kochania, który, jak dla mnie, jest po prostu niezastąpiony. Przyjaźń. Jedno krótkie słowo, które potrafi wywołać na mojej twarzy uśmiech, kiedy tylko o nim pomyślę. Coś, czego nie da się zdefiniować żadnym tekstem wziętym z internetu, bo dla każdego taka przyjaźń jest czymś innym. Dla mnie? W zasadzie wszystkim. Gdyby nie ona nie dałabym sobie rady, nie potrafiłabym rano wstać z łóżka z uśmiechem. To moje wszystko ma na imię Aśka, śliczne, kręcone, ciemne włosy, na których nie widać już czerwonych końcówek, jest młodsza ode mnie, ma 16 lat, dokładnie od 18 czerwca, jest kilka cm wyższa niż ja, świetnie pisze, kiedy jest u mnie je tylko grzanki z sosem czosnkowym, uwielbia czytać i dzięki temu, że czyta cholernie dużo świetnie pisze, lubi oglądać ze mną horrory i często robi głupie miny na zdjęciach. Czasem mam wrażenie, że jest chora psychicznie, ona dobrze o tym wie, ale się nie przyznaje. Jest takim moim osobistym szczęściem i mimo tego, że często się kłócimy umie zawsze wyciągnąć mnie z kłopotów i wie, że zrobiłabym dla niej to samo. Jest po prostu niezastąpiona. Wiem, że to czyta i jestem pewna, że zaraz napisze mi na gadu, że się wzruszyła, ale to co. Kocham ją i z dumą mogę powiedzieć, że mam najlepszą siostrę pod słońcem! 

niedziela, 5 sierpnia 2012

trzy

Słyszę pierwsze takty jednego z tych kawałków, które do końca będą kojarzyć mi się tylko z Tobą i uśmiecham się, bo wiem, że wygrałam. Bitwę, walkę, wojną - nazwij to jak chcesz, ja i tak wiem, że jestem zwycięzcą. Przypominam sobie to wszystko, co było, znów zatapiam myśli w przeszłości i szukam tam tego, co związane z Tobą, Twojego wzroku, zapachu, dotyku. To tam jest, od początku do końca, czasem tylko mam wrażenie, że już nie tak wyraźne, jak kiedyś. Próbuję sobie przypomnieć to, co nas łączyło, to co nazywaliśmy miłością i co, poniekąd, nią było, bo przecież w to wierzyliśmy. Każde Twoje 'kocham cię' tak bardzo przyśpieszające bicie serca i mój uśmiech, bo po prostu byłeś. Wierzyłam w Ciebie, w nas, jak jeszcze nigdy w nic i co? Czy się zawiodłam? Może, wtedy tak myślałam. Dziś nazwałabym to inaczej, bo to nie był zawód. To było coś w rodzaju niekoniecznie miłego doświadczenia, które pokazało mi jak bardzo potrafię być silna i jak wiele mogę, jeśli tylko chcę. Było różnie, po tym przez co przeszłam przestałam wierzyć w wiele rzeczy, przestałam mieć nadzieję, przestałam kochać, chociaż wciąż Cie kochałam. Ze skrajności w skrajność, kiedy w jednej chwili miałam ochotę Cię zniszczyć, a w następnej moim jedynym marzeniem było poczuć jak trzymasz mnie w ramionach. Tysiące nocy, kiedy nie potrafiłam zasnąć i jeszcze więcej poranków z poduszką mokrą od łez, które nawet nie wiem kiedy wyciskały ze mnie uczucia. Załamanie nerwowe i zwątpienie w jakiekolwiek uczucia i emocje, w które kiedyś tak beznamiętnie wierzyłam i którym powierzyłam swoje życie. W końcu to przebudzenie, to uświadomienie sobie, że nie jestem taka słaba, za jaką mnie miałeś, że umiem, potrafię być ponad to. W którymś momencie największym i najważniejszym dla mnie celem stało się pokonanie samej siebie i tej słabości, w którą mnie wciągnąłeś. Chciałam udowodnić, nie tylko sobie, ale i Tobie, że dam radę dobrnąć do końca ustalonego planu, na którego końcu czekało na mnie szczęście. I mówiąc, że udało mi się od razu, albo że było łatwo, skłamałabym, to pewne, ale tak - udało się. Znalazłam to szczęście, wbrew Tobie. Miałam je. Mam je do dziś.

dwa


W życiu wszystko ma jakiś cel, prawda? Staram się w to wierzyć. Codziennie przekonuję samą siebie, że nawet największy ból jest zaplanowany, że jest potrzebny do tego, by się przekonać, że mamy siłę. Każdy swój krok stawiam ze świadomością, jakie może mieć konsekwencje, a mimo to wcale nie chcę zawsze podejmować przemyślanych decyzji. Nie chcę żyć pod jakiś wzór, który ktoś mi odgórnie narzuci. Mam plan.Plan, który chcę zrealizować, dzięki któremu chcę udowodnić, i sobie i światu, że potrafię osiągnąć cel. Kiedyś myślałam, że mogę liczyć na spadające gwiazdy i życzenia wymyślane przy zdmuchiwaniu świeczek na torcie, ale to bez sensu. Marzenia musimy realizować sami, a ja mam taki standard, że liczę przeważnie tylko na siebie. Bo kto, jeśli nie ja, wie co chcę w życiu osiągnąć, wie co czuję, wie o czym myślę? No właśnie. Ja, tylko ja. W prawdziwym świecie dzień równa się nowym szansom. Szansie na sukces, albo porażkę. Wolę sukcesy, normalne, ale to już nie do końca mój wybór. Otoczenie. Właśnie ono ma wpływ na moje szczęście. Ono i ludzie, ale nie wszyscy. W sumie tylko garstka osób, o których wiem, że zależy mi na nich tak samo bardzo, jak im na mnie. Szanuję każde ich słowo, i te zaczerpnięte z doświadczenia i te, o których myślą, że tak trzeba. Obmyślam każde 'za' i 'przeciw' ich propozycji. W ostateczności podejmuję moją własną decyzję i to nią się kieruję. Popełniam przy tym mnóstwo błędów, po czym słyszę miliony zdań typu 'a nie mówiłem?', ale to chyba o to chodzi, no nie? Od małego mi powtarzali, że uczę się na własnych błędach, więc to wykorzystuję. Potem popełniam ten sam błąd po raz tysięczny i po raz tysięczny przeżywam to samo i dochodzę do wniosku, że jednak nie zawsze uczę się na błędach i nawet nauka na własnych błędach jest błędem. Zauważam czasem to, czego nie widzą inni i zamieniam to w emocje, a to z kolei w uczucia. To wypełnia połowę mojego życia, te uczucia. I w zasadzie jestem dumna z tego, że jestem jedną z tych osób, którym to właśnie uczucia są najpotrzebniejsze do szczęścia.

sobota, 4 sierpnia 2012

jeden

Tak naprawdę wszystko się zmienia. Zasadniczo nie lubimy tych zmian, jesteśmy przeciwni wszystkiemu, co się wokół nas zmienia, bo lubiąc swoje życie jesteśmy przekonani, że wcale nie potrzebujemy niczego, co mogłoby je ulepszyć. Z tym wszystkim bywa różnie, bo nie ważne, czy chcesz, czy nie, cały czas czegoś nam przybywa i ubywa, coś jest, żeby kiedyś nam tego zabrakło. Z ludźmi mechanizm jest podobny. Nie widzimy nic złego w przywiązaniach do ludzi, ale kiedy ktoś odejdzie klniemy, płaczemy i poprzez łzy mówimy jak to źle, że tak szybko się przyzwyczajamy do najzwyklejszej obecności. Jesteśmy idealni w swoich oczach i dopiero po większej stracie umiemy dostrzec wady i tak oczywiste podobieństwo do innych ludzi. Może nie chcemy, żeby było inaczej, albo na prawdę nie lubimy świata, który się zmienia i dlatego tak bardzo staramy się zostawić go takim jaki jest. Przeważnie nam się nie udaje, bo w tysiącach rozwiązań nie widzimy tego najprostszego. Jedno słowo może zmienić człowieka, życie, uczucia. Jedno słowo może zaważyć na naszych emocjach i pokazać jacy naprawdę jesteśmy. A my nie lubimy się ujawniać i nie lubimy kiedy ludzie widzą, że nie jesteśmy doskonali. Zwykli egoiści, nic więcej.