niedziela, 2 grudnia 2012

czterdzieści jeden

Nie wiem, chyba się zmieniłam. Nie wiem dlaczego i kiedy dokładnie, ale tak jest. Widzę. Za często płaczę, za często nie mogę powstrzymać łez, nawet kiedy jestem w tłumie ludzi, którym mój płacz daje przecież satysfakcję. Więc tak - jest mi źle i jestem słaba. Jakoś mnie to niszczy, to życie, bo już nie jest tak jak kiedyś. Myślałam, że po wszystkim co mnie spotkało mam aż w nadmiarze siły, by przechodzić przez kolejne etapy tego piekła, ale chyba tak nie jest. Może było, przez chwilę. Może uodporniłam się tylko na ból nie przekraczający pewnej granicy, a to co jest teraz nawet nie wiem czym jest i jak to określić. Nie umiem sobie z tym radzić, tak po prostu. Ta chora tęsknota mnie po prostu wykańcza, a brak osoby, którą bez najmniejszych wątpliwości mogę nazwać najważniejszą jest nie do zniesienia. Starałam się to jakoś ogarnąć, w pewnej chwili nawet myślałam, że mi się udało, ale to kolejna rzecz z tych, które są tylko złudnie proste. Jest taki moment, kiedy go potrzebujesz, a go nie ma, ale masz go w sercu i to Ci wystarcza, bo mimo wszystko wiesz, że o Tobie myśli, ale to działa tylko na krótki dystans. Nie da się tak ciągle, a jedna rozmowa na kilka dni to nie to samo, co świadomość posiadania. Nie posiadania w dosłownym znaczeniu tego słowa, ale w każdym metaforycznym. Co z tego, że każdy mi powie, że będzie dobrze, jeśli nikt tego nie wie? Wszyscy mogą przecież mnie przekonywać, że i tak zawsze myślami i sercem jest ze mną, ale co z tego, skoro nie czuję tego już tak bardzo jak kiedyś? Wierzę w nas, naprawdę, całymi resztkami tych sił, które jeszcze w jakimś stopniu daję radę z siebie wydobyć i wiem, że nie przestanę, ale nie chcę już tych chwil zwątpienia. Nie chcę co jakiś czas myśleć, że to bez sensu, bo to samo w sobie ma być sensem mojego świata. Ma być wszystkim tym co jest mi potrzebne żeby żyć. Musi tym być, a nie tylko bywać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję