niedziela, 5 czerwca 2016

osiemdziesiąt jeden

Czy jest jakaś rzecz, którą chciałbyś w sobie zmienić? Nie, nie chodzi mi o wygląd fizyczny. Chodzi mi o to, co masz w środku. Chodzi mi o twój charakter, twoje podejście do życia, twoje serce. Chodzi mi o to jaki jesteś, a nie o to jak wyglądasz. Jestem przekonana, że mógłbyś zrobić całą listę tego, co ci w tobie nie odpowiada. Zmieniłbyś całego siebie, by być lepszym, bo uważasz, że to jaki jesteś teraz nie jest tym, czego chcesz. 
Nie jesteś świadomy tylko jednej rzeczy - w tobie nie ma żadnego problemu. Ludzie, którzy cię zostawili nie zostawili cię przez to, że tobie czegoś brakuje. Osoby, które cię skrzywdziły nie zrobiły tego dlatego, że jesteś warty krzywdzenia. Całe zło, które - twoim zdaniem - w tobie jest, jest tylko wymysłem. Twoim wyobrażeniem o sobie, które niewiarygodnie mocno mija się z prawdą. 
Musisz zmierzyć się z tylko jedną rzeczą - zajrzeniem wgłąb siebie. Odszukaj w sobie to, co było w tobie najlepsze, kiedy byłeś jeszcze dzieckiem. Dzieckiem, które nie było skażone toksycznością innych ludzi, które nie miało problemów z dorosłego życia i które potrafiło cieszyć się nawet najmniejszymi rzeczami. Dzieckiem, które było szczęśliwe, kochające i szczere. To nie jest tak, że to wszystko po prostu zniknęło, a ty się tak diametralnie zmieniłeś, że już nigdy nie będziesz mógł być taki jak te kilkanaście lat temu. Te wszystkie rzeczy po prostu się w tobie zgubiły. Z biegiem czasu zostały zarzucone milionem innych rzeczy i teraz leżą zakurzone na samym dnie twojego serca. 
Masz tylko jedno zadanie - dotrzyj do tego wszystkiego, co w tobie najlepsze. Odkop to spod gruzów złych doświadczeń i znów postaw na piedestale. Nie zniechęcaj się tym, że nadal nie będziesz idealny. Ludzie idealni nie istnieją. Błędy, które popełniamy i sukcesy, które odnosimy są drogą do perfekcji, której nigdy nie osiągniemy, ale właśnie w tym jest całe piękno. To nie perfekcja ma być nagrodą w życiu, ale samo dążenie do niej. Możesz mi zaufać, że nie ma nic lepszego na świecie, niż odnalezienie siebie. Nie ma takiego uczucia, które mogłoby się równać z miłością do samego siebie, bo to właśnie ona pozwala nam na tworzenie dokładnie takiego życia, jakie chcemy mieć. 
Twoim atutem i jedną z największych zalet jakie masz jest właśnie to, że nie jesteś ideałem. Przestań się w końcu tego wstydzić. Zacznij być dla siebie wyrozumiały, bo - tak jak każdy człowiek - masz cholerne prawo do popełniania błędów. 
Odnajdź siebie w sobie. Zrób to, bo dopiero wtedy będziesz wiedział co to znaczy być szczęśliwym, jak to jest naprawdę kogoś kochać. Dopiero wtedy będziesz mógł powiedzieć, że wiesz jak to jest, kiedy serce rozpada się na miliony maleńkich kawałków i jak to jest, kiedy trzeba je poskładać w całość. Dopiero wtedy zrozumiesz najważniejszą rzecz i będziesz mógł poczuć co to znaczy żyć.
A kiedy już ci się to uda, obiecaj mi, że zrobisz jeszcze jedną rzecz - pomożesz zrobić to samo innym ludziom, którzy się zgubili. Uwierz mi, że możesz to zrobić. Zupełnie tak samo, jak każdy.

Głęboko w sobie zakopaną mamy tę prawdę o sobie samych,
zapomnianą aż tak, że nie dowierzamy (...)
I gonimy latami tak za zmianami
przekonani, że znajdziemy siebie gdzieś za zakrętem (...)
Tyle rzeczy w nas pompuje zwątpienie tak głośno,
a krew pompuje tlen tak cicho,
że ciężko nam uwierzyć w to,
że największy skarb dostajemy za friko.
zeus - siewca

sobota, 24 października 2015

osiemdziesiąt

Patrząc na dzisiejsze słońce z perspektywy tego, że w kalendarzu mamy jesień, mogłabym posunąć się do stwierdzenia, że to zapowiedź dobrego dnia. Dnia, w którym wszystko się zmieni. Jakiegoś przełomu. Zmiany na lepsze. Aż chce się oddychać tym świeżym, ciepłym powietrzem i myśleć o wszystkim tym, co dobre i wszystkich tych, którzy są dla nas ważni. I właśnie to staram się teraz robić. 
Tylko wiecie co? Ludzie zawodzą. I te zawody nas niszczą. Ufamy, wierzymy bez żadnych granic, bo czujemy, że możemy to robić i nagle czujemy jak ból przeszywa nam serce. Serce nie pęka? Może nie w dosłownym sensie. Może w dosłownym sensie nie dzieje się z nim nic i bije normalnym rytmem, pompując krew. Może to wszystko dzieje się w naszej psychice. Nie wiem i nie potrafię tego określić, ale chodzi mi o ten rodzaj bólu, który mimo braku jakiejkolwiek fizyczności czuć w każdej części naszego ciała. 
Serce nie pęka. Nie można go rozbić na te poetyckie miliony drobnych kawałków i nie można go poskładać. Jeśli spojrzeć na to realnie to nie dzieje się z nim nic. To my przestajemy czuć cokolwiek poza wszechogarniającą beznadzieją, nie nasze serce. A wiecie co jest w tym najgorsze? Nie zawód, smutek, ani nawet ból. Najgorsze jest poczucie bezradności. Świadomość, że tak wiele chciałoby się zmienić, a nie można zmienić zupełnie nic. 
Nagle dociera do nas smutna prawda, że słońce po prostu jest i to wcale nie znaczy, że jest zapowiedzą czegoś dobrego. Zderzamy się z rzeczywistością jak ze szklaną ścianą, której nie zauważyliśmy w pierwszej chwili. Zderzamy się z bezradnością i tym bólem, który ogarnia nawet najmniejsze tkanki ciała. 
I nagle do głowy przychodzi nam tylko jedno, krótkie zdanie, mogące opisać wszystko, co czujemy. 
Ludzie są pełni niespodzianek. 

niedziela, 8 marca 2015

siedemdziesiąt dziewięć

Chciałabym móc przestać udawać. Przestać chować głęboko w sobie wszystko to, co tak naprawdę czuję. Mam takie wrażenie, że dławienie w sobie smutku tylko go pogłębia. Myślę, że gdybym mogła komuś o tym powiedzieć, albo nawet nic nie mówić, ale gdybym mogła wyjść na ulicę bez przyklejonego na usta uśmiechu, gdyby ludzie, z którymi spędzam czas nie wymagali ode mnie ciągłego przepełnienia szczęściem, to może udałoby mi się pokonać to, co we mnie siedzi.
Ukrywając to, ciągle muszę o tym myśleć. Kontrolować własne emocje, bylebym tylko w jakimś momencie nie pokazała tego, że całe to szczęście jest udawane, na pokaz. I tak naprawdę tylko w nocy, leżąc w łóżku mogę dać upust wszystkiemu, co tak umiejętnie skrywałam przez cały dzień. Mogę płakać najgłośniej jak potrafię, chociaż pokonywanie bólu nie polega tak do końca na płaczu.
Jestem już tym zmęczona. Udawaniem. Bawieniem się w aktora. Motyw teatru mundi nie jest już powszechnie uznawany przez ludzi, a ja ciągle muszę w nim tkwić. Boję się tego. Boję się, że tak bardzo zatracę się w świecie, który sobie wymyśliłam, że nie będę potrafiła wrócić do tego normalnego. Może nawet po części już tak jest. W moim świecie udaję nawet samą siebie.
Nie wiem kiedy to się stało. Nie wiem kiedy przestałam być sobą. Nie pamiętam już, kiedy zaczęłam czuć, że w tłumie ludzi jestem sama.
Zgubiłam się. W życiu, w świecie, w sobie. Zgubiłam wszystko, co pozwalało mi żyć normalnie. Zgubiłam chyba nawet własne serce, bo już go wcale nie czuję. I wiem tylko, że nie tak miało być. Jestem przekonana, że plan był całkiem inny. Miał w sobie chociaż namiastkę szczęścia, iskierkę światła, która pomagałaby się prawdziwie uśmiechać. To na pewno nie jest coś, co planowałam.
Tutaj jest przecież przerażająco ciemno.