sobota, 29 września 2012

dwadzieścia pięć

Stoisz na jakiejś krawędzi i balansujesz na granicy dobra i zła. Nie wiesz co przyciąga Cię bardziej - masz zamknięte oczy. Wydaje Ci się, że tylko marzysz, ale to nie tak. Wszystko jest inaczej, niż myślisz. Ludzie decydują o tym, kim jesteś, bo im na to pozwalasz. Kolejny naiwny? Może. A może po prostu jakiś zagubiony w życiu człowiek? Otwierasz oczy. Wokół siebie masz tysiące osób, wszyscy wyglądają jednakowo, ale każdy z nich chce wnieść coś innego do Twojego życia. Genialne wartości, które zdobyli przy tysięcznym popełnianiu tego samego błędu, a i tak zrobią to ponownie. Robią wszystko wbrew sobie i wbrew temu, co mówią. W zasadzie nie są warci Twojej uwagi i w zasadzie dobrze o tym wiesz, ale mimo wszystko patrzysz na nich i łapiesz za rękę człowieka, który najgłośniej wykrzykuje Twoje imię. Chcesz go gdzieś zaprowadzić, chcesz pokazać mu swoje serce, powiedzieć co Cię boli, czego Ci brakuje i dlaczego znów jesteś sam, i nawet nie widzisz chwili, w której to on staje się przewodnikiem. Wciąga Cię do swojego świata i pokazuje go ze swojej perspektywy. Jesteście wyżej niż inni. Dokładnie widzisz miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stałeś i widzisz tych ludzi, którzy Cię otaczali. Nie słyszysz już ich krzyków, ale w pamięci odtwarzasz ich głosy. Znów nie liczy się nic poza Tobą samym, nawet osoba, która wyciągnęła Cię z tłumu. Znów nie zwracasz uwagi na to, że nazwą Cię egoistą. Chcesz być szczęśliwy, tylko tyle. Tylko, albo aż tyle. Jeszcze nie wiesz, jeszcze nie dorosłeś aż tak, by wiedzieć tyle, co oni. Może to dlatego jesteś w jakimś sensie od nich uzależniony? Wiesz, że musisz nauczyć się wszystkiego sam, ale z drugiej strony dużo łatwiej jest po prostu słuchać ludzi, prawda? Tylko co, jeśli słuchasz kilkunastu osób, które na jeden temat mają zupełnie inne zdania? Wtedy nie jest tak łatwo, wtedy musisz sam decydować o życiu. Właśnie w takich momentach się go uczysz. Takie chwile są potrzebne. Pomiń cały środek tego syfu. Nie daj się wciągnąć w żadną z ludzkich gier, skoro dobrze wiesz, że na koniec wszystko będziesz musiał ułożyć samodzielnie. Stań na krawędzi sam, bez innych i zamknij oczy. Wtedy zobaczysz wszystko, co chcesz i co musisz widzieć. To jedyna okazja, by spojrzeć na świat przez zaciśnięte powieki.

czwartek, 27 września 2012

dwadzieścia cztery

Kiedy z kimś jesteś, gdzieś w sercu masz zapisaną taką wiarę na lepsze jutro. Wierzysz w miłość, która jest między wami i masz nadzieję, że będziecie razem już zawsze. I przeważnie to 'zawsze' kończy się dość szybko, bo któreś z was nie umie docenić tego, co ma, nie stara się tego ratować i poddaje się przy pierwszej klęsce. I właśnie tym różni się miłość od prawdziwej miłości. Kiedy kogoś kochasz masz nadzieję, że te wszystkie obietnice o wiecznej obecności się sprawdzą, że nie zawiodą, ale kiedy kochasz kogoś naprawdę nie masz już nadziei - po prostu o tym wiesz. Wtedy nie potrzebujesz obietnic, w których najważniejsze są dwa słowa - 'na zawsze'. Wtedy nie są Ci potrzebne przeprosimy po każdym większym krzyku, ani zapewnienia, że nic się nie stało. Wtedy po prostu masz obok siebie osobę, która jest i będzie obok Ciebie bez względu na wszystko i kiedy wiesz, że kocha Cię prawdziwie wiesz też, że nie odejdzie. Nie ma na to żadnych definicji, a jeśli są to każdy ma swoją, inną, indywidualną. Nie można narzucić komuś swojego toku myślenie, swojego postrzegania emocji, tak samo jak nie można nikomu narzucić miłości. Ona przychodzi sama, z czasem, w odpowiednim momencie i zazwyczaj akurat wtedy, kiedy myślimy, że nie jest nam potrzebna, ale kiedy się już pojawi chcemy wierzyć, że to właśnie ta, z którą będziemy zmagać się do końca życia. Chcemy mieć świadomość, że to właśnie ta prawdziwa. W zasadzie chyba wiele osób nie potrafi odróżnić tej nadziei od stuprocentowej pewności, nie potrafi odróżnić ludzi, którzy kochają od tych, którzy kochają naprawdę. W sumie dlatego tak bardzo się cieszę, że go mam i że to właśnie przy nim po prostu wiem, że wszystko będzie dobrze. Że my będziemy zawsze.

wtorek, 25 września 2012

dwadzieścia trzy

Masz na świecie takie coś, co przynosi sens Twojemu życiu? Masz taką rzecz, czy osobę na którą wystarczy, że spojrzysz i już wiesz, że wszystko będzie dobrze? Jeśli tak, wiedz, że masz coś, co jest najlepszym lekiem na każde zło. Jest czasem taki paradoks, że prostych rzeczy nie możemy zdobyć w łatwy sposób. Wtedy ogarnia nas paranoja, nie umiemy zrobić zupełnie nic, bo siedzi w nas przekonanie, że skoro nie możemy mieć czegoś, co inni mają na wyciągnięcie ręki, jesteśmy niczym. Porównujemy się z ludźmi zawsze wynosząc na piedestał tylko czyjeś zalety i swoje wady, nigdy odwrotnie. Ranimy sami siebie bilansem, robionym przez nas samych. Patrząc na siebie nie jesteśmy obiektywni, sami dla siebie jesteśmy nikim. Ludzie są lepsi, ale my do tych lepszych nie należymy. Jest w tym wszystkim jakaś cząstka prawdy, bo przecież nie jesteśmy i nigdy nie będziemy tacy jak inni. Mamy w sobie siebie, nigdy za wiele i nigdy za mało. Wystarczająco. I możemy upodabniać się do reszty, iść tam gdzie oni idą, mówić i robić dokładnie to samo co oni, a mimo to nigdy nie będziemy tacy sami. Sercem różnimy się zawsze, ale to widzimy dopiero w kryzysowych sytuacjach. Patrzymy na człowieka, który czegoś potrzebuje, może słów otuchy, a może jednego, choćby krótkiego przytulenia i mimo tego, że wszyscy inni go ominęli, idąc w swoją stronę, Ty z nim zostajesz. Przez krótką chwilę udowadniasz sam sobie, że jesteś lepszy, bo nie jesteś obojętny. I nawet jeśli za moment do nich wrócisz i znów wtopisz się w tłum zwykłych, szarych ludzi, to nie jesteś tacy jak oni - jesteś wyjątkowy. Jesteś sobą, zawsze.

piątek, 21 września 2012

dwadzieścia dwa

W chwilach, kiedy nic nie idzie po naszej myśli, kiedy mamy wrażenie, że nagle całe istniejące zło spada właśnie na nas nie chcę uświadamiać mu niczego poza tym, że ciągle jestem. Wiem, że właśnie wtedy potrzebuje mnie najbardziej i najlepszą rzeczą jaką może dostać to zapisana w sercu pewność, że mnie ma. Właśnie wtedy, razem, umiemy przezwyciężyć tak naprawdę wszystko. Wtedy nie liczy się to, że jeszcze chwilę wcześniej nie umieliśmy powstrzymać łez i krzyku, to wszystko, cała ta złość schodzi na drugi plan. Zatracamy się, czasem nawet nieświadomie, w tym co nas łączy, nie przeszkadza nam wtedy natłok uczuć i nadmiar emocji. Jesteśmy tylko dla siebie, nic poza tym. Jesteśmy obok siebie i wierzymy w każde swoje słowo. Nie ma wtedy momentów, w których cokolwiek mogłoby nas poróżnić. Dobrze wiemy, że nic, nigdy nie będzie w stanie nas pokonać. Razem jesteśmy niezniszczalni. Jesteśmy dla siebie nawzajem czymś w rodzaju ochrony przed każdym złem tego świata. Wspólnie tworzymy własny świat, może nie do końca pozbawiony zła, ma przecież wady - i te, o których już wiemy i te, o których dowiemy się jeszcze w przyszłości - ale każda jego wada przysłaniana jest tysiącem zalet. Z drugiej strony nie jest ważne to, co on w sobie ma, bo równie dobrze mógłby być w ciągłym chaosie, ale co z tego? Najważniejsze, że to nasz świat. Tylko nasz i tylko my mamy do niego wstęp. Mogą na nas patrzeć z boku, mogą oceniać, mogą robić różne rzeczy, ale co z tego, skoro tylko ja wiem który jego uśmiech jest szczery i tylko on wie co zrobić, żeby poprawić mi humor? Mogą patrzeć na nasze ślady, interpretować każdy nasz ruch, mogą nie odstępować nas na krok, tylko jedno pytanie - po co? My sami nie jesteśmy w stanie zniszczyć tego co mamy, więc jaką szansę na to zniszczenie mają ludzi, którzy kompletnie nas nie znają? Żadnej. Bez względu na to jaką drogę wybierzemy to zawsze będzie nasza droga, nikogo więcej i nikogo mniej - nasza. Nigdy się nie złamiemy, zawsze będziemy mieć siebie w sercach.

wtorek, 18 września 2012

dwadzieścia jeden

Ranię ludzi. Tak po prostu, często bez żadnego powodu i bez konkretnego zamiaru. Robię coś, cokolwiek i nie zastanawiam się nad tym ile osób może przy tym ucierpieć. W zasadzie nie mam na to żadnego usprawiedliwienia, chociaż zawsze tak bardzo chcę je stworzyć. Czasem myślę, że to już, że mam coś na co mogłabym zrzucić całą winę, ale już za chwilę uświadamiam sobie, że to nie jest dobre wyjście. Mam świadomość tego, jaki ból może zadawać ludziom to co powiem, a ja mam skłonność do mówienia o jedno słowo za dużo, lub o dwa za mało. Są sytuacje, kiedy wyrzucam z siebie wszystko to, co myślę nie zwracając uwagi na to, czy to może kogoś dotknąć, a potem nie umiem najzwyczajniej w świecie za to przeprosić. Nie umiem przyznać się do błędu i powiedzieć 'tak, nie powinnam'. Cholerna duma i jakieś strzępki honoru, które nie pozwalają mi dotknąć chociaż na chwilę dna i przekonać się, że nie tylko ludzie wokół mnie są źli. Ten rodzaj egoizmu, którego nawet nie potrafię zdefiniować. Jest mi z tym ciężko. Trudno jest przezwyciężyć własny charakter dla dobra innych, nie zmieniając przy tym samego siebie, a właśnie to staram się robić praktycznie codziennie. Gdzieś w środku wmawiam sobie, że tymi drobnymi szczegółami mogę sobie pomóc, chociaż w zasadzie nie wiem jak. Wiem tylko tyle, że się staram. Chyba jak jeszcze nigdy wcześniej.

+ Michał chciał, żebym napisała, że jest super, więc no, jesteś super :*

sobota, 15 września 2012

dwadzieścia

Mam takie wrażenie, że w natłoku wszystkich spraw, dotyczących mnie mniej lub bardziej, ale w które się angażuję, gubię małe odłamki zwykłego szczęścia. Staram się szukać go w tych wielkich i ważnych rzeczach, ale nigdy mi nie wychodzi. Pech? Może. A może po prostu nie umiem między wierszami dostrzec tych błahostek, które złożone w jedną całość, po kolei, powoli tworzą radość. Świat chyba działa właśnie na takiej zasadzie, daje nam szczęście nie raz w całości, ale ciągle, na bieżąco, w małych ilościach. Może to właśnie dlatego nigdy się nim nie krztusimy, nigdy nie mamy go zbyt wiele, ale tak naprawdę nigdy go nam nie brakuje. Nie ma czegoś takiego jak całkowity ból, czy smutek. To istnieje tylko w naszej wyobraźni i odczuciach, w naszym osobistym postrzeganiu świata. Zawsze, naprawdę zawsze jest tak, że kiedy jedna rzecz się nie układa, układa się inna. Dwie kolejne mogą się posypać, ale mamy tę jedną, która stanowi dla nas właśnie tą część szczęścia, przeznaczoną akurat na tę chwilę. Tylko że my mamy tendencję do niezauważania takich drobnostek. Kiedy się coś psuje widzimy tylko ten jeden negatyw. Wtedy nie ma dla nas znaczenia, że coś innego nabiera akurat sensu. Zrzucamy balast swoich błędów na ludzi, których akurat mamy pod ręką i mówimy, że jak się wali to wszystko naraz. A gdzie w tym wszystkim zgubiliśmy pozytywy? Chyba czas najwyższy nauczyć się robić bilans optymistycznych i pesymistycznych zagrań naszego życia. I chyba czas najwyższy zauważyć, że nawet kiedy więcej jest zła, dobro nigdy nie jest w stanie zerowym, czy ujemnym. Choćby jeden plus zawsze gdzieś tam jest. A kiedy naprawdę nie umiemy tego plusa dostrzec, to przecież dwa minusy też dają plus.

czwartek, 13 września 2012

dziewiętnaście

Czy tęsknię? Co tak naprawdę znaczy to słowo i w jakim kontekście można je interpretować? Za czym, albo kim można tak prawdziwie tęsknić, można tęsknić aż tak, że nie śpi się po nocach, albo z tej tęsknoty wylewa się litry łez przygryzając przy tym wargi? Czy w ogóle warto jest tęsknić i poświęcać się dla tego uczucia? W zasadzie jest ono pozytywne, czy negatywne? Myślę, że można umieścić je gdzieś na środku tej hierarchii dobra i zła. Gdybym miała dziś wybrać czy chcę tęsknić, czy nie - nie ważne za czym, ważne tylko by to czuć - wiem, że wybrałabym pierwszą opcję. Człowiekowi potrzebne jest każde uczucie, bez wyjątku. Tęsknota też. Więc wróćmy do pierwszego zdania - czy tęsknię? Tak. Za kim? Czym? Po co? I w końcu - dlaczego wszystko, co z tym związane zawarte jest w formie pytania? Chyba zaczynam się w tym gubić, właśnie w tęsknocie, która chwilami ogarnia mnie do tego stopnia, że nie potrafię myśleć o niczym innym. A Ty? Też to masz? Dobrze wiem, że dla Ciebie każde kolejne uczucie ma inną definicję, niż dla mnie. Akurat to jest dla mnie po prostu brakiem czegoś, co kiedyś miałam w nadmiarze. Taka wewnętrzna, niematerialna pustka, której często nie umiem wypełnić, nie wiem jak to zrobić, albo wiem, ale nie mam czym. A za nim? Za nim tęsknię najbardziej. Czemu? Bo jest wszystkim? Tak, dokładnie tak mogę to nazwać. Jest wszystkim, bo każdy mój oddech ogranicza się tylko do kolejnego uderzenia jego serca i dobrze wiem, że to działa w obie strony. Więc co? Po prostu tęsknię.

wtorek, 11 września 2012

osiemnaście

Kruku, wyłącz tę nutę u góry i wbij sobie tą - klik. Milionowy raz piszę coś do Ciebie, ale o to chodzi, żebyś ani na chwilę nie zapomniała tego, jak ważna dla mnie jesteś. Wiesz co? Lubię takie dni, jak ten dzisiejszy, kiedy jesteś obok mnie tak dosłownie cały czas. Jak paradujemy wszędzie z naszymi pro słuchawkami i ciśniemy sobie nawzajem, że mamy je tylko na pokaz, bo nawet nic nie słuchamy. Jak mówimy, że jesteśmy mega głodne, a po zjedzeniu jednego kawałka pizzy zastanawiamy się, gdzie upchnąć resztę. Jak śpiewamy 'kto dogoni psa' i 'chcemy sadzić, palić, zalegalizować' kiedy akurat naprzeciw nas stoi policja. Jak robimy przypał i śpiewamy Biebera, Gomez, Lovato i disco polo na pks i śmiejemy się same z siebie. Jak spisujemy ze ściany numer chłopaka, który 'jest łatwy'. Jak w przeciągu godziny kilka razy potrafimy iść do parku, posiedzieć w nim kilka minut, stwierdzić, że musimy iść do sklepu, a potem wrócić w to samo miejsce i wyzywać kogoś, kto zajął nam ławkę. Jak machamy do jakiegoś chłopaka, który potem krzyczy do nas z drugiego końca parku 'siema laski'. Jak mówimy do siebie 'ej, jak będą już blisko, to puszczaj Gurala, jp na sto pro'. Jak rozwalamy system gadaniem o tym, czy warto mierzyć w sklepie buty. Jak wyzywamy się przy wszystkich. Jak tańczymy na ulicy i wytykamy sobie nawzajem, że wstyd się tak na mieście pokazywać. Jak śmiejemy się ze wszystkiego, dosłownie wszystkiego, co widzimy, robimy, mówimy i gdzieś między to wplatamy wspomnienia i rozkminy, że to j u ż albo d o p i e r o dwa lata. Jak jesteśmy obok siebie, po prostu. Jesteś najlepsza i najbardziej super ze wszystkich. I jesteś szurnięta. Ale jesteś moja, a to najważniejsze.

Monika: słuchaj, puszczę nutę z dedykacją dla ciebie - klik
Aśka: teraz ja, uwaga - klik
hahahah no nie mów, że w nas tego nie kochasz kretynko <3

niedziela, 9 września 2012

siedemnaście

Każdy ma taki moment w życiu, kiedy czuje, że musi coś zmienić. W pewnej chwili po prostu wie, że musi wkroczyć na wyższy level, bo nie potrafi nadal tkwić w miejscu. Chce spełnić marzenia i zrealizować swoje postanowienia, bo to właśnie może być najlepszą zmianą. Zaczyna podejmować coraz bardziej dojrzałe decyzje i patrząc w lustro, mimo tego, że widzi tę samą twarz, widzi całkiem innego człowieka, niż tego, jakim był jeszcze wczoraj. W którym momencie taką granicę między dzieckiem a psychicznie dojrzałym człowiekiem, ale jednak nadal dzieckiem, przekroczyłam ja? Nie wiem, nie potrafię podać dokładnej daty, czy godziny tego wydarzenia, ale wiem, że nie stało się to dawno. Dorosłam - widzę to sama po sobie, choćby przez to, że budząc się rano myślę o tym, co muszę zrobić dziś, by moja przyszłość wyglądała tak jak chcę, a nie o tym, jak bardzo nie chce mi się wstawać. Obecnie tym 'czymś' co muszę zrobić, by spełnić swoje marzenia jest chyba szkoła. Tak mnie uczyli odkąd tylko pamiętam, że nauka jest najważniejsza, że bez niej nic się nie osiągnie i w sumie nie wiem, jak to się stało, że dopiero teraz to zrozumiałam. Stworzyłam własną hierarchię wartości, wyznaczyłam priorytety i staram się tego trzymać. I mimo tego, że między 'staram się trzymać' a 'trzymać' jest jeszcze duża różnica to jestem z siebie dumna. Chyba pierwszy raz w życiu wiem, że muszę coś zrobić i wiem, że mam po co, wiem, że mam dla kogo. I właśnie dlatego mogę powiedzieć, że już niedługo nie będę musiała przed słowem 'trzymać' dodawać tych dwóch poprzednich.

czwartek, 6 września 2012

szesnaście

Ten świat potrzebuje czułości. Ludzie nie są odporni na odtrącenia. Boją się samotności, boją się braku akceptacji. Chcą być kochani, a ich największym marzeniem jest otaczanie się ludźmi, którzy są im bliscy. Tak naprawdę nie potrzebują niczego poza tym, co potocznie nazywamy uczuciem. I nie chodzi tylko o to, by mieć kogo złapać za rękę, czy do kogo się przytulić. Chodzi o to, by znaleźć osobę, z którą da się przejść przez życie. Osobę przy której można być sobą i z którą można kłócić się o cokolwiek ze świadomością, że i tak nie odejdzie. Osobę, która nie zostawi nas przy pierwszym słowie krytyki, ale zrobi wszystko by uświadomić nas, że jest inaczej niż myślimy. Osobę, która raniąc nas będzie tego żałować. Osobę, która będzie umiała przeprosić i troszczyć się o nas, tak samo jak my o nią. Nie potrzebujemy niczego poza tym, by mieć taką osobę. Jesteśmy ludźmi, którzy chcą miliona rzeczy zamkniętych w jednym człowieku i dwóch słowach - kocham Cię.

niedziela, 2 września 2012

piętnaście - siemaszkoło

Chcę to wykorzystać, chcę za dwa miesiące stanąć przed lustrem i powiedzieć 'to były dobre wakacje' i mieć świadomość, że właśnie takie były. - mam wrażenie, że pisałam to wczoraj. Szybko to minęło, całe to lato, za szybko. Nie wiem, czy w pełni je wykorzystałam, nie zrobiłam tysiąca rzeczy, które chciałam, ale wiem, że mogę je zaliczyć do jednego z najlepszych. Wiem, że odpoczęłam i wiem, że mam siłę. Mam nadmiar siły, której starczy mi na cały ten rok i którą muszę włożyć w naukę. To tylko dziesięć miesięcy, po co się dołować? Nie wiem jeszcze czemu, ale mimo tego, że nie chcę tam wracać czuję, że to będzie dobry rok. Będę mieć obok siebie siostrę, załatwię miliony spraw, które muszę załatwić, odwalę projekt x na osiemnastkę i w pełni świadoma tego, że psychicznie jestem na to gotowa będę mówiła o sobie, że jestem dorosła, dla niektórych ludzi wciąż pozostając dzieckiem. Nie muszą we mnie wierzyć. Ważne, że ja wierzę, że wiem, że mi się uda, a jak już się uda będziecie mogli mi wszyscy skoczyć. Trzeba w końcu jakoś to ogarnąć, a teraz jest chyba najlepszy na to czas. Pora na stawienie czoła wszystkiemu, co jeszcze wczoraj wydawało się tak odległe, bo nawet teraz nie wierzę, że to już koniec lata. Ale każdy koniec to jakiś początek. Więc z uśmiechem, bo czemu by nie, witam we wrześniu. 
Siema szkoło, siema Aśka, siema 2c, SIEMA KOPERNIK!

sobota, 1 września 2012

czternaście

Każdy ma w życiu jakieś cele, które sam sobie obiera. Każdy potrzebuje jakiejkolwiek motywacji do tego, by iść przed siebie, bez zbędnych spojrzeń w tył. Nie potrzebujemy rozgrzebywania przeszłości, rozdrapywania starych ran, jakie ktoś zrobił nam w sercu, a mimo to wracamy do wspomnień. Z biegiem czasu nie potrafimy na to co było patrzeć w taki sam sposób, jak kiedyś. To się zmienia. My się zmieniamy. Czasem z tej drogi jaką pokonujemy robimy niepotrzebny wyścig, by tylko osiągnąć cel. Patrzymy przed siebie i widzimy tylko to, co chcemy widzieć, jakby wszystko inne było zbędnym elementem krajobrazu, jakby każdy człowiek, który chce nam pomóc wtapiał się w tło tego, co chcemy widzieć. Gubimy w naszych celach marzenia. Gdzie one dziś są? Gdzie jest to, co kiedyś stawialiśmy ponad wszystko? Gdzie zostawiliśmy szczęście i w którym momencie spostrzegliśmy, że już go nie ma? Dlaczego w pewnej chwili dostrzegamy, że towarzyszy nam tylko smutek, w jakimś sensie pomieszany z bólem? Gdzie jest świat, jaki obiecywali nam we wszystkich bajkach? Albo może - dlaczego jeszcze tego świata nie znaleźliśmy? W jakiś niewytłumaczalny sposób staramy się go szukać, choćby podświadomie, ale z wiekiem nabieramy coraz większej świadomości, że takiego świata nie ma. Jesteśmy my. Jestem ja, Ty, ona i on. Wszystkich nas boli to, że nie możemy znaleźć tej radości, o której tyle słuchaliśmy. Patrzymy na innych ludzi i z zazdrością w oczach życzymy im tego szczęścia, o którym sami tak marzymy. Patrzymy na nich i zastanawiamy się jakim cudem potrafili odnaleźć sposób na życie bez cierpienia. Ale czy oni na pewno go znaleźli? Może to tylko pozory? Taka ochrona przed innymi i sposób na to, by inni uwierzyli w siebie. Spójrz na pierwszego człowieka, który pojawi się teraz obok Ciebie i spróbuj wyczytać z jego oczu, czy jest szczęśliwy. Tak samo każdy patrzy na Ciebie. Każdy szuka szczęścia w oczach innych ludzi, tak naprawdę nawet o tym nie wiedząc.