środa, 26 listopada 2014

siedemdziesiąt pięć

Nie chcę mieć już nadziei. Bardziej niż czegokolwiek w świecie. Nie chcę jej. Mam wrażenie, że to ona mnie rujnuje. I wiem, że to wrażenie jest w stu procentach prawdziwe.
Coś straciłam. Kogoś kochałam. Nie, stop, wróć. Kogoś kocham. I go straciłam. I jednocześnie mam stuprocentową pewność, że on też mnie kocha. A mimo wszystko go straciłam. I wiem, że prawda jest tylko jedna - to koniec. To nie ma już znaczenia, że ja kocham i że on kocha. Straciliśmy siebie nawzajem. To wszystko. Koniec. 
I gdzieś między strzępkami świadomości, że już niczego nie da się naprawić, znajduję nadzieję na to, że jednak się da. I nienawidzę tej nadziei. To tylko głupie, złudne odczucie prowadzące donikąd. 
Więc czekam. Przez nadzieję, czekam na jakiś znak, że życie znów będzie miało sens. A przecież nikt nie powiedział, że świat jest sprawiedliwy. Przecież wszyscy dobrze wiedzą, że jest zupełnie inaczej. Przecież miłość tylko w bajkach pokonuje wszystkie przeciwności. Życie jest zupełnie inne. Życie jest bardziej realne niż cokolwiek innego, co może mieć człowiek. Miłość też nie jest do końca realna. Miłość czasem żyje nadzieją. Tak jak ja teraz. Tyle że ja już tego nie chcę. Chcę postawić kolejny krok z bólem, rozdarciem, cierpieniem, z połamanym przez rozstanie sercem, ale nie chcę iść dalej z nadzieją, że cokolwiek się zmieni. Serce już mam skaleczone. Nieodwracalnie. 
Najtrudniej jest odchodzić nie od kogoś, kogo się kocha. Najtrudniej odchodzi się od kogoś, kogo kocha się z wzajemnością tak silną, jak tylko można to sobie wyobrazić, a może nawet większą. I właśnie tak muszę odejść. Z podniesioną głową i zakrwawionym sercem na dłoni. Ale chcę iść do miejsca, w którym będę mogła zacząć na nowo. Żyć albo umierać - to nie ma większego znaczenia. Chcę tylko nie mieć już w sobie nadziei. 

wtorek, 18 listopada 2014

siedemdziesiąt cztery

Już od długiego czasu chcę to z siebie wyrzucić. Pomóc samej sobie chociaż w ten sposób, którego nawet nie jestem tym razem pewna. Mimo wszystko muszę to zrobić. Znów zostawić tu kawałek serca, wypisując z siebie te bolące uczucia.
A cała ta historia zaczyna się od tego, że kłamałam. Okłamałam wszystkich, nawet Ciebie. Kłamałam, że nic mnie to nie obchodzi, że jest mi dobrze. Kłamałam nawet, że szczerze się uśmiecham. Umiem udawać, prawda? Wszyscy mi uwierzyli. Wszyscy, bez wyjątku, wierzą teraz w mój niezachwiany od dawna szczęśliwy świat, w tą utopię, którą stworzyłam dla nich z własnych kłamstw. Pozwalam im w to wierzyć chyba tylko dlatego, że napawam się wtedy ich widokiem i staram się robić to samo. Oni się zwyczajnie cieszą z mojego szczęścia, a ja mogę na nich patrzeć i próbować robić to samo. Ja próbuje okłamać nawet samą siebie, widzisz to?
Zastanawiasz się pewnie teraz do kogo to wszystko piszę. Przecież w sumie większa część wszystkiego, co się tu znajduje nie jest kierowana do nikogo konkretnego i może nawet tak to sobie tłumaczysz. Że to tutaj nie znaczy więcej niż wszystkie poprzednie rzeczy. Albo może przez chwilę pomyślałeś, że jest ktoś, komu chcę to wszystko powiedzieć. Tyle że wiesz, dokładnie tak samo jak ja, że tutaj każde słowo dotyczy Ciebie. Wiesz, że nigdy nie było i nigdy nie będzie nikogo poza Tobą. Szkoda tylko, że tak naprawdę wcale Cię nie mam. 
Nie spodziewałam się takiego przebiegu wydarzeń. W mojej głowie to wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Wyobrażałam sobie utopijną przyszłość przepełnioną Twoimi ramionami i moim uśmiechem. Zresztą Twój uśmiech też zawsze tam był. Dobrze wiesz, jak bardzo go lubiłam, uwielbiałam. Nadal go uwielbiam. W każdym razie - byłam świadoma, że moje marzenia nie będą całkowitym odzwierciedleniem rzeczywistości. Wiedziałam, że będą gorsze chwile i kłótnie, których w naszym przypadku chwilami było więcej niż powinno, ale mimo to chciałam nas najbardziej na świecie. Poza tym my zawsze umieliśmy naprawić wszystko, co było złe. Naprawialiśmy siebie nawzajem. 
I chyba nagle zgubiliśmy wątek wspólnego życia. I nagle przestaliśmy się razem śmiać i przestaliśmy się ze sobą kłócić, bo przestaliśmy ze sobą rozmawiać. I przestaliśmy być dla siebie oparciem. I nagle zabrakło zaufania, że znów wszystko pokonamy i zabrakło wiary. I może zabrakło nawet miłości? 
Nie bądź teraz zły. Już po wszystkim. Nie możesz patrzeć na mnie wzrokiem oskarżyciela, jakbym o nas nie walczyła. Walczyłam. O Ciebie, o siebie. O nas. Bo mimo braku wiary we wszystko inne, gdzieś głęboko w sercu wierzyłam w ostatnią rzecz, jaka trzymała mnie przy życiu - w nas. Dlatego walczyłam. Intensywnie, ciężko i przez długi czas nie robiłam nic innego, poza toczeniem walki. 
I nawet nie wiesz, jak bardzo jest mi przykro, że to się nie udało. Nie wyobrażasz sobie jak jest mi źle z myślą, że to koniec, ale nie mam już siły. Przepraszam. 

czwartek, 23 października 2014

siedemdziesiąt trzy

Jakie to było? Niesamowite. Kuriozalne. Cudowne. Głupie. Piękne. Zwykłe i niezwykłe. To było nasze. Takie kochane, ciepłe, otulające serce. Nie było takie jak wszystko. Tyle wiem. Tyle pamiętam.
To wszystko, cała ta otoczka, którą budowaliśmy razem, by świat postrzegał nas jako coś idealnego, bez żadnej skazy, okazała się być czymś, co nas zgubi, nie uważasz? Dopóki byliśmy tylko dla siebie, dopóki nie liczyło się zdanie innych ludzi - było dobrze. Nie potrafię wyjaśnić, nawet sama przed sobą, dlaczego w którymś momencie bardziej od nas zaczęli liczyć się inni. Z dnia na dzień, z minuty ma minutę rosła coraz większa presja uwydatnienia ideału, którym przecież nie byliśmy. Kłóciliśmy się, nie odzywaliśmy się do siebie, mieliśmy siebie nawzajem dość, byliśmy ludźmi, zwykłymi ludźmi. Mieliśmy wady i to co stworzyliśmy też je miało. To nie było doskonałe. I byłoby zrozumiałe, gdybyśmy dla siebie dążyli do tego ideału, a nie dla kogoś, kto i tak próbował z zazdrości nas zniszczyć.
Upadliśmy tak szybko. Grunt sypał się nam pod nogami, a my nie potrafiliśmy uciekać razem. Puściliśmy swoje dłonie, bo woleliśmy żyć dalej osobno, niż razem ginąć. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie świadomość, że lepiej dla mnie byłoby gdybym wtedy straciła życie. Łatwiej umiera się, niż żyje samotnie. Łatwiej nie widzieć, nie słyszeć i nie czuć. Łatwiej nie kochać.
A ja wciąż kocham i czekam. Na jedno słowo, choćby miało być ostatnim. Nie, nie mogłoby. Oboje dobrze wiemy, że jedno słowo zmieniłoby wszystko. Chcielibyśmy to naprawić. Zdzieralibyśmy skórę do krwi, by odbudować to, co zostało zniszczone. Dlatego milczymy. Milczenie jest wygodne, szczególnie dla nas. Chciałabym wierzyć, że nadal wiesz co chcę powiedzieć, nawet jeśli nie powiem tego głośno. Chcę ufać, że wielkie słowa nie są potrzebne, że po prostu rozumiesz.
To miał być nasz świat. Nasza bajka, nasza książka, nasz wiersz, film, opowieść, piosenka, historia. To miało być nasze, to wszystko. Te uczucia, ta miłość miały nie mieć końca. I wiesz? Najbardziej boli to, że skończył się nasz świat, nasza bajka, książka, wiersz, film, opowieść, piosenka, historia i tylko ta miłość wcale się nie skończyła.

niedziela, 12 października 2014

siedemdziesiąt dwa

Byłam przekonana, że miłość nie potrzebuje żadnych dowodów na swoje istnienie. Myślałam, że można zobaczyć ją w oczach drugiego człowieka. Czuć w sercu, które nagle zaczynamy trzymać w dłoniach, by móc oddać je drugiej osobie. Byłam przekonana, że miłość jest wieczna, nigdy nie może się skończyć, wyczerpać.
Wydawało mi się, że człowiek dla człowieka naprawdę potrafi być wszystkim, całym jego światem. Starałam się, ciągle starałam się potwierdzić czynami moje słowa o tym, że każdy może odejść, ale ja zawsze jestem. Nigdy nie odejdę, bo nie będę potrafiła tego zrobić.
Myślałam, że tylko odejście może mnie zabić.
Dziś umieram za każdym razem, kiedy patrzysz w inną stronę, niż moje oczy. Nie chcę dłużej czekać na to, aż stanę się tak ważna, byś znowu zaczął mnie zauważać. Nie potrafię tak żyć. Może nawet nie chcę. Nie jestem w stanie dać ci niczego, poza miłością, która niesie za sobą troskę i opiekę. Chciałabym, żebyś to zrozumiał. Żebyś zrozumiał mnie.
Nie chcę nawet myśleć o czymś, co wszyscy tak trywialnie nazywają końcem. Nasz koniec oznaczałby moją śmierć. Wiem, że masz tego świadomość i wiem, że cokolwiek by się nie działo, ty w głębi swojego serca wcale tego nie chcesz. Nie chcesz mnie tracić. Nie chcesz umierać.
Nie chcę patrzeć na nas z boku, bo wiem, że ten widok będzie tragiczny. Jak w tych wszystkich opowieściach bez szczęśliwego końca, bez księcia i księżniczki, bez białego rumaka. Wiem, że zobaczę na mojej twarzy przerażenie przed tym co będzie. Boję się końca.
Tak wiele chciałabym ci powiedzieć i zaczynam nienawidzić samą siebie za to porażające jak prąd milczenie. Musisz wiedzieć, że obawiam się swoich słów. Nie mówię zupełnie nic, bo boję się, że mogłabym powiedzieć coś, co znaczyłoby 'żegnaj'. A ja wcale nie chcę się żegnać, chociaż wiem, że powinnam.
Cholera, dlaczego to wszystko nie może być proste?
Wtedy, kiedy jeszcze mogłam być pewna twojej obecności bałam się starty. Bałam się przywiązania, bałam się swoich uczuć i tego, jak szybko jesteś w stanie poznawać mnie nie tylko z zewnątrz. Bałam się twojej znajomości mojego wnętrza, bo wiedziałam, że odchodząc zabrałbyś ze sobą także i to, co mam w sobie.
Teraz boję się tylko o to, czy przetrwamy. Czy po tylu walkach będziemy mieć siłę na kolejną bitwę.
Nie mogę cię stracić, nie możemy umrzeć. To zbyt powszechne zakończenie miłosnej historii. I z tej desperackiej potrzeby życia potrafię wyrzucić z siebie tylko kilka słów.
Pomóż mi, proszę. 

sobota, 4 października 2014

siedemdziesiąt jeden

Ludzie są niesamowici, chociaż nie do końca chodzi mi o najlepsze znacznie tego słowa. Oni są po prostu dziwni. Nie, nie tylko ci, którzy nas otaczają. Ty i ja też. My wszyscy jesteśmy tak samo kuriozalni. Cały nasz gatunek jest taki sam jeśli chodzi o konkretną kwestię. Nie potrafimy uczyć się na błędach. Niby jesteśmy jak dzieci pakując się po raz tysięczny w to samo, a jednak jesteśmy tak bardzo dorośli, by błądzić po granicach nierozsądku i myśleć, że znajdziemy złoty środek, by nic się nam nie stało. Ale w przeciwieństwie do nas, dziecko parząc rękę ogniem już nie wyciągnie dłoni w stronę płomienia. A my, tacy dojrzali, tak bardzo dorośli i rozsądni wchodzimy w całości w ognisko, z którego przed chwila ledwo udało nam się wyjść. Bo tu już nawet nie chodzi o to, że nie uczymy się na cudzych błędach. Nie ma co się łudzić, tak się po prostu nie da. Podobno żeby się czegoś nauczyć musimy sparzyć się na tym sami. Wtedy lekcja życia jest zaliczona. Ale my tak nie potrafimy. To nasza głupia natura jest tak bardzo wypełniona naiwnością, o której nawet nie wiemy. To wszystko właśnie przez tą naiwną wiarę.
Skąd to wiem? Z doświadczenia. Przeżyłam już chyba tak wiele, by wiedzieć, że te słowa, które teraz czytasz mają potwierdzenie w mojej własnej biografii. Gdybyś tylko wiedział ile razy popełniłam ten sam błąd potrafiłbyś wytykać mnie palcami na ulicy, by przestrzec innych przez taką głupotą. Jestem tego pewna, bo gdybym wiedziała coś takiego o tobie, pewnie robiłabym to samo. I tak samo jak ty nie potrafiłabym spojrzeć w lustro i przyznać się, że tak naprawdę nie różnimy się niczym. 
Popełniłam setki, może nawet tysiące takich samych błędów. I to wcale nie byłoby aż tak straszne i przerażające, gdyby nie to, że większość z nich zawsze dotyczyły zaufania. Zaufania do ludzi, którzy kompletnie na nie nie zasługiwali. I chociaż to faktycznie boli mnie bardziej niż cokolwiek innego, to nie potrafię przestać śmiać się z tej naiwności. Z obietnic składanych dla nikogo, albo dla siebie, obietnic, które nigdy nie miały zostać złamane, ale tak naprawdę już przy pierwszej okazji szły w niepamięć. 
A ja znów zaufałam. Po raz kolejny złamałam obietnicę, nie potrafiłam tego pokonać. I znów wszystko wyglądało tak samo. Znów myślałam, że tym razem wygrałam, że będzie dobrze, że to w końcu jest to, czego tak długo szukałam. A ktoś znów zawodził. Odchodził i wracał, a ja wciąż potrafiłam tylko składać obietnice i ich nie dotrzymywać. 
Zaufanie podobno ciężko zdobyć, ale jeszcze ciężej odzyskać te stracone. Myślę, że to nieprawda. Przykład? To znowu ja. Z reguły nie ufam ludziom. Jestem tak niesamowicie ostrożna, że trzeba się naprawdę postarać, bym powiedziała o sobie komuś coś więcej niż imię. Ale jeśli się to komuś uda, jeśli ufam, tak naprawdę ufam, już nic nie jest trudne. A ludzie zawodzą. Tak samo mnie jak i ciebie i wiesz o tym, nie raz się z tym spotkałeś. Powiedz, przyznaj się przed samym sobą - ile razy niepotrzebnie wybaczyłeś? Wybaczyłeś z nadzieją, że tym razem będzie inaczej, a historia znów zataczała koło, no ile? Potrafisz to zliczyć? Bo ja chyba nawet nie umiem policzyć do tylu, ile tych błędów zrobiłam. 
Zaufanie. Tak, kiedy ja ufam, potrafię wybaczać. Jestem mistrzynią wybaczania. Boję się o siebie, bo nie wiem ile jeszcze razy będę potrafiła przez to przejść. Wybaczyć i znów czuć gorycz zawodu. I chociaż znam ten schemat działania, chociaż tak dobrze wiem o wszystkim co się stanie i o wszystkich konsekwencjach to równie dobrze jestem świadoma tego, że cokolwiek się stanie, ja znów zrobię to samo - wybaczę. 

czwartek, 29 maja 2014

siedemdziesiąt

Nie płakałam. Nawet nie wiem czemu. Od bardzo długiego czasu myślałam, że ten dzień, te kilka godzin będę pamiętać tylko przez pryzmat hektolitrów łez.
Ale nie płakałam. Naprawdę nie wiem czemu. Albo może wiem? Przecież my zawsze woleliśmy obrócić wszystko w żart. Ubrać każdą powagę sytuacji w słowa, przez które nie potrafiliśmy opanować salw śmiechu. Może właśnie dlatego dziś obyło się bez łez?
Nie płakałam, ale było mi strasznie smutno. Wszyscy dziś mówili tylko o tym, że coś się kończy, żeby coś innego mogło się zacząć. Cholerni geniusze. Cenne uwagi, które na pewno zachowam do końca życia. Pamiętaj dziecko, coś się kończy, żeby coś mogło się zacząć. Dobrze wiedziałam, że jestem tam, bo właśnie coś się kończy. Siedziałam pośród ludzi, z którymi spędziłam 3 lata swojego życia. Ludzi, którzy nauczyli mnie w tej szkole potrzebniejszych rzeczy, niż nauczyciele. Wychodząc dziś stamtąd zrobiłam pewien bilans. Z jednej strony wiem co to spiętrzona metafora, trygonometria, pływy syzygijne, znam pierwiastki, znam angielski. A z drugiej wiem co to lojalność, przyjaźń, bezgraniczna szczerość, często aż ta prowadząca do bólu, wiem jak to jest krzywdzić i być krzywdzonym, wiem co znaczy porażka, mieć trzy kroki do sukcesu i tego nie wykorzystać i wiem co to oddanie i słowa pocieszenia w tych beznadziejnych momentach. Powiedz - co mi się bardziej przyda?
A mimo wszystko nie płakałam. Mimo tego, że skończyła się szkoła. Że dziś pożegnałam się z nią już na dobre. Że już nic nie będzie takie samo, bo to koniec. Bo liceum dobiegło końca, a my, dziś tak pięknie wyglądając, powiedzieliśmy sobie ostatnie 'cześć' jako klasa. To smutne. To smutne, chociaż każdy dobrze wiedział, już od pierwszej klasy wiedział, że taki będzie koniec. Że stając na progu tego liceum po raz pierwszy, staliśmy na linii startu, która po trzech latach, musiała stać się linią mety. Ten próg, drzwi tej szkoły były tą metą właśnie dziś. I chociaż każdy z nas wie, że może tam wrócić, że może zobaczyć wszystko to, co oglądaliśmy codziennie przez trzy lata, to to już nigdy nie będzie to samo.
Nie płakałam, chociaż może powinnam, bo dziś coś się skończyło. Skończyło się liceum, kochana - mimo wszystko, dziś mogę to powiedzieć, że kochana - szkoła i razem z tym skończyła się nasza cudowna 3c. Jedno jest pewne - takiej drugiej nie będzie już nigdy. A ja chyba już teraz za nią tęsknię.
Nie płakałam, chociaż to co spotkało mnie w tej szkole, dziś mogę nazwać marzeniem. Tacy ludzie zdarzają się chyba tylko raz w życiu. Ja poznałam ich właśnie w Koperniku. Jestem za to wdzięczna tej szkole, za tych ludzi najbardziej. Bo mimo tych złości, beznadziejnych momentów i chwil zwątpienia, ja nie wymieniłabym ich na nikogo innego. Od pierwszego dnia my byliśmy najlepsi.
A dziś nie płakałam, bo wiem, że jeśli ich kocham, to oni wcale nie odeszli.
Nie płakałam, bo mam ich w sercu.
I pamiętajcie - wcale nie byliśmy, my j e s t e ś m y najlepsi. 

sobota, 17 maja 2014

sześćdziesiąt dziewięć

Nie chodzi o nic innego, tylko o intuicję. Musisz wiedzieć komu możesz ufać. Komu wierzyć. Kogo kochać. Musisz to wiedzieć. Koniec końców wszystko się okaże, ale ja nie chcę Twojego cierpienia.
Życie to zwykły teatr. A Ty? Możesz być aktorem, laleczką, kukiełką - jak wolisz. Pamiętaj tylko, że to Twoje przedstawienie. Nie pozwalaj nikomu go niszczyć. Ty decydujesz.
Nie łudź się - na całym świecie jest tylko garstka osób, którym możesz ufać. Musisz ich tylko znaleźć. Nie spiesz się, masz na to czas. Masz mnóstwo czasu, żeby z tych siedmiu miliardów osób na świecie wybrać kilkoro, którzy będą dla Ciebie ważni. Rozumiesz? To tylko Twój wybór. A chyba nie chcesz cierpieć, prawda? Jeśli mam racje, to posłuchaj.
Nie daj się oszukać. Uwierz mi, ludzie z natury są zawistni. Nawet Ty. Tak, dobrze widzisz. Nie jesteś wyjątkiem, który każdego człowieka darzy ogromem pozytywnych uczuć. Chodzi tylko o to, byś poznał kto mimo swoich wad będzie umiał oddać ci serce. I komu Ty, bez żadnych wątpliwości, będziesz umiał oddać swoje. Bo pamiętaj, właśnie o oddawanie siebie samego drugiej osobie chodzi w życiu. Nic innego nie jest na tym świecie tak ważne. 
W tłumie ludzi można czuć się samotnym. Otaczając się setkami znajomych można nie mieć z kim wyjść na spacer ciemną nocą. Rozumiesz? Mnie chodzi tylko o to, byś pojął, że liczy się nie ilość, ale jakość. Czuj się samotny w tłumie. Wracaj sam ze szkoły, czy pracy do domu. Zadbaj tylko o to, by w tym domu ktoś na Ciebie czekał. Nie musi akurat gotować Ci obiadu. Nie musi sprzątać domu, żeby lśnił czystością kiedy wrócisz. Nie musi nawet biec do drzwi, żeby się z Tobą przywitać. Wystarczy, by po domu roznosił się zapach miłości. Byś mimo zmęczenia, uśmiechnął się na samą myśl, że wróciłeś do miejsca, w którym razem z Tobą mieszka Twoje serce. To serce, w ludzkiej postaci, może siedzieć w dresach na kanapie i oglądać program, którego nienawidzisz. Może spać w ubrudzonej po całym dniu koszulce w Waszym łóżku, co zawsze doprowadza Cię do szału. Może robić cokolwiek. Ważne, żeby było. 
Już wiesz, o co mi chodzi? 
Znalezienie takiej osoby, to wielka sztuka. Musisz być czujny, cierpliwy i, przede wszystkim, silny. Nie możesz się poddawać, mimo spotykanych na drodze porażek. Oparzysz się na niejednym człowieku, który będzie chciał pokazać Ci miłość tylko dla swojej korzyści. Nie łudź się, zaufasz wielu takim egoistom, hipokrytom. Dlatego musisz mieć w sobie siłę. Twoje serce ją ma. Ono ma siłę pokonywania najgorszych uczuć, bo czeka, zupełnie tak samo jak Ty, czeka na to, by któregoś dnia zaufać osobie, która go nie skrzywdzi. Komuś, kto nie skrzywdzi Ciebie. 
Miej w sobie odwagę zmierzyć się ze złem, by w końcu odnaleźć dobro. 
Ono gdzieś na Ciebie czeka, jestem tego pewna. 

niedziela, 2 marca 2014

sześćdziesiąt osiem

Nie słyszę już nic, poza biciem zmęczonego serca. Nie mogę spać. To nic, to tylko kolejna tęskniąca noc. Nie mów, że rozumiesz. Nie mam nawet pewności, czy wiesz co znaczy prawdziwie tęsknić.
Czuję w sobie taką przeraźliwą pustkę, w której echem odbija się żal. Nie ma nic poza tym żalem, że zostałam sama. To nie ma znaczenia na jak dlugo - godzinę, dzień, tydzień, zawsze. Ta pustka jest ciągle tak samo głęboka, to echo ciągle roznosi się po wszystkim. Ta cisza nadal krzyczy tak przeraźliwie.
Można starać się to zagłuszyć. Balansować na granicy śmiechu i płaczu. Można próbować, tylko nie wiem po co. Wynik zawsze jest taki sam - przegrałeś. Możesz to sprawdzić. Ja już nawet tego nie potrzebuję. Ja już to znam.
Wiem jak to jest nie móc zasnąć. Budzić się w nocy z krzykiem. Nie chcieć wstawać z łóżka rano i kłaść się do niego wieczorem. Tam najbardziej to widać. Najbardziej czuć samotność. W nocy wszystko widzi się w gorszym świetle, słyszy się więcej i czuje dwa razy mocniej.
A mnie chodzi tylko o niego.
O ciebie. Chcę oddać ci to wszystko. Każdy ból, łzę, każde uczucie, które żyje dzięki tobie. Tylko ty umiesz się nimi zaopiekować. Tylko ty wiesz co zrobić z moim sercem, by coraz stabilniej biło bezpiecznie w twoich dłoniach.
Wróć.
Zabierz to ode mnie i pokaż, pokaż mi, że potrafisz kochać nawet te słabości. Tą moją tęsknotę do ciebie, kiedy muszę czekać.
Przytul moje serce do swojego. Niechaj to już poczuję, bo znowu nie potrafię zasnąć.

sobota, 11 stycznia 2014

sześćdziesiąt siedem

To dla każdego z nas tak bardzo ważne. Druga osoba, połowa serca, świata, życia. Znalazłam cię. W końcu cię znalazłam. Przeszłam bez ciebie tysiące dróg, niezmierzonych kilometrów, przepłakałam setki nocy z tęsknoty i traciłam siłę. Nie mów mi teraz, że musieliśmy się spotkać. Jeden mój niewłaściwy ruch, jedna minuta różnicy w wypowiadanych słowach, błąd jakiegoś drobnego gestu - mogły przesądzić o naszym spotkaniu.
Ale mam cię. Jesteś tutaj ze mną. Właśnie teraz, leżąc na zimnej, kuchennej podłodze opowiadasz mi jaki był świat, kiedy mnie nie znałeś. Ja tylko płaczę. Wylewam z siebie łzy wzruszenia, kiedy po raz kolejny mówisz mi cicho kilka drobnych liter, układających się w proste zdanie: 'świat istniał bez ciebie, ale nie ja'. Drżą mi dłonie, a ja nie jestem w stanie stwierdzić czy z powodu zimna, czy szczęścia, które w każdej komórce mojego ciała wywołuje właśnie dreszcze.
Szeptem mówię do ciebie pojedyncze słowa, bojąc się, że któreś z nich mogłoby być teraz nieodpowiednie. Gładzę delikatnie opuszkami palców wnętrze twojej dłoni.
Linia rozumu. To prawie irracjonalne, że dwa różne światy połączyliśmy w jedno.
Linia życia. To takie nieprawdopodobne, że zdołaliśmy się odnaleźć wśród innych ludzi. Jedno spotkanie, jedno spojrzenie, a ja już wiedziałam, że to właśnie ty.
Linia serca. Linia mojego serca. Linia mojej miłości do ciebie. Linia mnie na twojej dłoni.
To takie proste. Nie musisz nic mówić. Teraz słowa nie są nam potrzebne. Potrzebujemy ciszy. Musimy zasłuchać się w swoje oddechy i zacząć w końcu rozumieć dlaczego tak się stało. Dlaczego my. Chciałabym, żebyś wiedział jak wiele uczucia kryje w sobie i jak wiele miłości jestem w stanie ci podarować.
Linia serca. Spójrz na nią. Przyłóż dłoń do mojej. Pasuje idealnie. Tak, teraz rozumiem. Tak po prostu miało być.
Nie istniejemy bez siebie, to przecież takie proste.