poniedziałek, 5 listopada 2012

trzydzieści pięć

Często odkładam wszystko na drugi plan i myślę. Patrzę na świat, jaki maluje się za pobliskim oknem i daję się ponieść wspomnieniom. Przypominam sobie te momenty, o których wiem tyle, że zawsze będą gdzieś w moim sercu, o których wiem, że nigdy nie zapomnę. Cofam się do wieczoru, kiedy pierwszy raz obiecał mi, że nie odejdzie i ze łzami w oczach prosił mnie o to samo. Czuję dokładnie to co wtedy - złość i żal, że nie mogę go w tej chwili przytulić i tylko tym jednym, krótkim przytuleniem zapewnić, że ma mnie już na zawsze. Gdzieś w pamięci odnajduję dzień, kiedy prosił mnie, żebym nigdy przez niego nie płakała, bo nie zniesie świadomości, że jest powodem moich łez, a ja mimo to rozpłakałam się ze szczęścia dziękując mu za to, że po prostu przy mnie jest. Odtwarzam w pamięci moment, w którym opowiadał mi z zapałem dlaczego nie zostanie sportowcem i moje wzruszenie na słowa, że nie umiałby wyjeżdżać co jakiś czas na kilka dni zostawiając mnie samą, a za kilka lat zostawiając też nasze słodkie dzieci. Przypominam sobie każdą chwilę, w której powtarzał mi, że kocha mnie najmocniej i że jestem dla niego wszystkim, całym światem i uśmiecham się do tych wspomnień, bo bez względu na to kiedy i w jakim kontekście padały te słowa były zawsze tak samo szczere i ważne. Mimowolnie przypominam sobie też wszystkie te momenty, kiedy zapewniał mnie o swojej miłości zwykłą opieką i troską, kiedy godzinami potrafił słuchać moich narzekań na to, jak bardzo boli mnie brzuch wciąż powtarzając, że za jakiś czas w takich momentach będzie robił mi litry gorącej herbaty i leżał ze mną w łóżku nie pozwalając mi się nigdzie ruszyć. Albo to, jak budził mnie w nocy sms'em tylko po to, żeby mi przypomnieć, że kocha i tęskni. I jak rano opowiadał jak mu się śniłam i że to był jego najlepszy sen. I jak cytował mi piosenki i mówił, że mógłby znaleźć ich tysiące jeśli tylko bym chciała. I jak planował ze mną przyszłość i ciągle się sprzeczał, czy będziemy mieć kota czy psa, a kiedy mówiłam, że oba burzył się, że nie, bo mój pies będzie ciągle męczył mu kota, a potem i tak przyznawał mi rację, że jednak pies. I jak oglądał ze mną jakąś komedię romantyczną, bo go o to poprosiłam i zrobił to bez choćby słowa sprzeciwu, mimo że oglądał ją wcześniej. I jak zasypiał przede mną i przepraszał i mówił, że to ostatni raz, a potem i tak robił to samo i to mimo wszystko było słodkie. I jak potrafił pisać ze mną w tym samym czasie, w którym miał konkurs recytatorski, albo wtedy jak pytała go pani z historii, a potem skarżył się, że dostał jedynkę, chociaż wszystko umiał. I jak odrabiał za mnie matematykę i krzyczał, że zero buziaków, jak się nie nauczę na sprawdzian. I te wszystkie, nawet najdrobniejsze rzeczy, kiedy po prostu był obok mnie. I te wszystkie błahostki i nawet te wszystkie kłótnie i płacz i śmiechy. I to wszystko co z nim, co z nami związane. I wtedy się boję. Tak po prostu się o nas boję. Przez ułamek sekundy wydaje mi się, że te wszystkie obietnice, w których pojawia się ta jedna z najważniejszych sentencji - na zawsze - są tylko pocieszeniem, żeby chociaż na chwilę przestać wypełniać powietrze strachem. Ale ufam mu jak jeszcze nigdy nikomu, zupełnie tak samo jak wierzę we wszystko co mówi i wystarczy mi tylko chwila i znów w nas wierzę. Nie wyobrażam sobie tego, że kiedyś, za kilka lat otwierając rano oczy zobaczę obok siebie twarz kogoś innego. Moja przyszłość to jego przyszłość i wiem to na pewno. Wiemy to oboje, bo patrząc wstecz widzę przez co zdołaliśmy razem przejść i po prostu wiem, że nic nas nie pokona. I gdzieś obok tej pewności, gdzieś między myślami unoszą się pojedyncze skrawki strachu, ale to dobry strach, bo to mija. Przecież wiem, że go nie stracę, nie mogę. Nie teraz, nigdy. Zawsze będziemy szczęśliwi, bo w tym kontekście 'razem' to synonim słowa 'szczęście'.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję