poniedziałek, 2 grudnia 2013

sześćdziesiąt sześć

Kiedyś przeczytałam gdzieś, że poddanie się czasem oznacza wygraną. Jakiś czas później ktoś powiedział mi, że to największe kłamstwo jakie zdołał wymyślić człowiek. Chciałabym wiedzieć który z nich miał rację. Czy wtedy życie nie byłoby prostsze? Każda gra, każda zabawa jaką pamiętamy z dzieciństwa miała podstawową zasadę - poddanie się oznacza klęskę. Tyle że nie wiem czy życie można porównać do dziecięcych zabaw. To całkiem inna sprawa i całkiem inne zasady.
'Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą'. A to? Co to może znaczyć w kontekście świata, który tak często wymaga od nas odizolowania się od wszystkiego, przez co możemy krzywdzić kogokolwiek, co za różnica, sobie czy innych?
Walka. Ale co to tak właściwie znaczy? Wyścig szczurów? Krew na rękach? Kogo dziś obchodzi to, co zrobimy z własnym życiem, jeśli przeszkadzamy mu w jego własnym? Kto będzie w stanie pomóc nam wygrać kosztem własnej przegranej?
Więc może chodzi dokładnie o to? O życie, w którym w odpowiednim momencie będziemy potrafili się wycofać. O życie z sercem na dłoni, by każdy mógł go dotknąć, poczuć je i zrozumieć, że poddanie się nie zawsze znaczy przegraną. O świat milionów ludzi, którzy będą potrafili rozumieć potęgę umiejętności otworzenia dłoni, w której ściskali niepowtarzalną szansę, by móc tę dłoń wyciągnąć do innego człowieka. Może chodzi o życie z duszą na ramieniu, sercem na temblaku i dłonią bliskiej osoby w swojej dłoni.
Tak. Poddać się nie zawsze znaczy przegrać. Poddać się to całkiem często wygrać.

czwartek, 21 listopada 2013

sześćdziesiąt pięć

Czuję w płucach zimne powietrze. Czy to znaczy, że żyję? Gromadzę w sobie chłód łapany przy każdym kolejnym hauście. Właśnie zamarza mi serce. Nie, to wcale nie przypadek. Robię to z nadzieją, że razem z nim zamarzną też wszystkie wspomnienia. Już ich nie chcę. Myślałam, że to będzie dobre. Gromadzić je w sercu i pamięci jak na kartkach starej książki, by wieczorami ocierać z niej kurz i czytać. Widzieć w wyobraźni te wszystkie obrazy, które oglądałam na własne oczy i słyszeć słowa, w które wsłuchiwałam się z takim zaangażowaniem. Już tego nie chcę. Nie chcę wracać do niczego, co dziś ma sens już tylko w czasie przeszłym. Czyli do czegoś, co miało sens, a dziś powoli mnie zabija. Ja albo one. One albo ja. Tlen, którym właśnie oddycham otula moją skórę porażającym zimnem. Może mi się uda? Czy na wspominania działa hibernacja? Czy zabijając je od środa, da się je zniszczyć hipotermią? Gdybym tylko nie musiała tego robić, gdybyś nie zmuszał mnie do tego. Widzisz mnie teraz? Spójrz na mnie. Boisz się tego widoku, prawda? Boisz się, bo wiesz, że to przez ciebie rozpadam się na kawałki. Że to ty zmusiłeś mnie do jednej z najgorszych śmierci, do walki z samą sobą. Zdążyłeś już zauważyć, że właśnie to jest najgorsze? Ta cholerna świadomość, że bez względu na wszystko co się stanie ja wygram i przegram jednocześnie. Szczęście kosztem nieszczęścia albo nieszczęście kosztem szczęścia. Wiem, to zależy tylko ode mnie, ale co z tego? Chciałabym o tym zapomnieć. Wymazać to z pamięci, pominąć przeszłość we wszystkim co dziś mnie otacza. Ja nie potrafię tak żyć, rozumiesz? Z tą świadomością idei cudownego życia, w którą tak wiele osób nie potrafi uwierzyć, a której ja dotknęłam własnym sercem. I nie, nic nie będzie już dobrze. Nie będzie lepiej, nie będzie jak kiedyś. Może nie będzie już gorzej, ale mam świadomość, że nigdy nie będzie tak, jak to sobie ułożyłam gdzieś w marzeniach. One już dawno upadły. Dopóki nie odetnę się od tego zła, nie będę potrafiła spokojnie spać i budzić się bez łez na policzkach. Pozwól mi się od siebie uwolnić. Popatrz na mnie jeszcze przez chwilę i dostrzeż, proszę, w moich oczach tę błagalną prośbę o to, byś pozwolił mi odejść. Nie wymagam od ciebie niczego więcej. Możesz nawet tu zostać. Tylko puść moje serce i daj mi odsunąć się od siebie choćby na kilka haustów powietrza, które właśnie zamraża mi wnętrze.

piątek, 27 września 2013

sześćdziesiąt cztery

To jest tak, że nie każdy człowiek zasługuje na to samo. A zasłużyć sobie trzeba na wszystko. Na szacunek, wiarę, zaufanie, nawet na złe zdanie o sobie czy krytykę i pomiatanie. Tak samo jest z miłością. Na nią też trzeba sobie zasłużyć. I są osoby, które zwyczajnie nie potrafią zrobić czegoś, co mogłoby ich kwalifikować do tego gatunku ludzi, którzy mogą mieć pewność, że kiedyś będzie ktoś kogo pokochają, a w pakiecie z tym uczuciem dostaną odwzajemnioną miłość. Ja mieszczę się w tym zdaniu, dlatego dobrze wiem o co w tym chodzi. Desperacko i na siłę szukam kogoś, kto potrafiłby mnie pokochać, chociaż dobrze wiem, że kiedy już go znajdę nie będę potrafiła uwierzyć w to, że nie kłamie. Że jego słowa, które mają być dla mnie zapewnieniem o jego uczuciu nie są bzdurą, która ma mnie tylko przez jakiś czas utrzymać przy życiu. Ludzie się boją. To wszystko, cała moja oprawa z pozoru wydaje się być bez zarzutów. Pojawia się ktoś nowy i zaczyna coś do mnie czuć i tylko ja wiem, że to kwestia czasu, głębszego poznania i wszystko się zmieni. Bo mnie nie da się pokochać tak do końca. Nie ma osoby, która nie bałaby się ryzyka do tego stopnia, żeby wiązać ze mną swoją przyszłość wiedząc przy tym jak ciężki mam charakter i jak z przepełnionej miłością dziewczyny mogę stać się bezuczuciowym i beznadziejnym wrakiem człowieka, który nie ma już nawet siły by wierzyć, że ktoś mu pomoże. Nie wiem kiedy to się stało, nie wiem kiedy zrobiłam z siebie osobę nie potrafiącą pozwolić komuś na miłość. Zasada na jakiej to działa jest banalnie prosta. Nie chcę patrzeć na czyjąś śmierć. Miłość jest tysiącem poświęceń, które mi się nie należą, których nie potrafię przyjąć z odpowiedzialnością i obietnicą, że nie wykorzystam ich przeciwko komuś, kto potrafiłby zrobić dla mnie wszystko. Najtrudniejsze jest to, że to nie działa w dwie strony. Kocham i nie chcę czyjegoś cierpienia, bo wiem jak to jest, kiedy boli każda cząstka ciała i duszy, bo traci się nie tylko miłość, ale też siebie. Wiem jak to jest, kiedy ktoś rozszarpuje ci serce, jakby chciał je ze sobą zabrać, a ty przez jakiś czas żyjesz nadzieją na to, że po nie wróci i je zabierze, bo należy do niego. I wiem jak to jest, kiedy on nie wraca, a ty masz tylko dwie drogi do wyboru - starać się poskładać to pokaleczone serce, albo zapomnieć o bólu - ale żadna z tych dróg nie jest dobrym rozwiązaniem, bo obie nie są możliwe do wykonania. Ja o tym wiem, przeszłam nawet przez to. Ja to czułam. Czułam jak to jest, kiedy zostajesz sama z krwawiącym sercem w klatce piersiowej, duszą na ramieniu i łzami na policzkach.

wtorek, 27 sierpnia 2013

sześćdziesiąt trzy

Myślałeś kiedyś o tym, co to znaczy się o kogoś martwić? Może to czekanie, aż wróci z pracy, z której powinien wrócić dwie godziny temu. Może to podawanie mu ciepłej herbaty, kiedy jest przeziębiony. Może to patrzenie na niego ze współczuciem i troską w oczach, kiedy widać, że ma problem. Może to dzielenie z nim parasola, kiedy pada. Może to zwykłe słowa, kiedy chcesz dać mu do zrozumienia, że jesteś obok. A może to coś zupełnie innego. Może to wcale żadna przyziemna sprawa, żadna rzecz, którą można zbagatelizować. Może martwić się o kogoś to żadna błahostka, którą można z łatwością pominąć. Może to właśnie to, co wylewa się z mojego serca razem z krwią i wypływa z oczu w każdej osobnej chwili, kiedy nie ma nikogo w pobliżu. Może to brak kontaktu, brak choćby jednego słowa, które dałoby mi do zrozumienia, że jeśli nawet nie wszystko jest dobrze, to tobie nic nie jest, jesteś bezpieczny. Może to brak zapewnienia, że nie mam się czego bać. Może drżenie rąk przy każdej gorszej myśli. Może to dziwne uczucie w brzuchu, które nie pozwala zapomnieć, że coś się dzieje. Może to chęć przespania wszystkiego co się dzieje i obudzenia się dopiero kiedy każdy element układanki będzie na swoim miejscu. Może modlitwy wypowiadane szeptem do Boga, kiedy każda z nich zawiera tę samą prośbę. Może to uczucie ciągłego braku szczęścia. Może to psychiczny ból, specyficzny rodzaj bólu, który rozdziera cię od środka. Może to powolna śmierć powodowana nieświadomością tego, co się tak naprawdę dzieje. Może to uśmiech pełen cierpienia, który ma ukryć przed światem wszystkie łzy. Może brakująca siła na każdy kolejny dzień. Może staranie niesienia pomocy, chociaż tak naprawdę nie wiadomo w czym, nie wiadomo jak. A może martwić się o kogoś, znaczy go po prostu kochać. Kochać go każdym swoim mięśniem, nie tylko sercem. Kochać tak bardzo, tak bezgranicznie, że nie można wyobrazić sobie ani chwili, nawet pojedynczej sekundy bez tej osoby obok. Kochać tak zachłannie, by martwić się o niego bez najmniejszego momentu przerwy, bez różnicy czy akurat coś się dzieje, czy nie. A ja się przecież tak bardzo o ciebie martwię. 

czwartek, 25 lipca 2013

sześćdziesiąt dwa

To źle, że brakuje mi kogoś kto umiałby mnie pokochać? Tak bezgranicznie i bezinteresownie pokochać, oczekując w zamian tylko tego samego? To źle, że jest mi ciężko ze świadomością, że nie ma chyba osoby, która potrafiłaby być obok mnie bez względu na wszystko? Przecież się staram. Każdego dnia, bez względu na to co ma się stać, staram się być człowiekiem, który zasługuje chociaż na namiastkę tych pozytywnych uczuć. Tylko czasem nie daję sobie rady, tak jak teraz. Kiedy widzę szczęście innych ludzi, którzy mają je jakby na wyciągnięcie ręki, a ja nie potrafię go dosięgnąć. I przez moment, przez jedną krótką chwilę zastanawiam się co poszło nie tak. Jaki defekt musi mieć w sobie moje serce, jeśli nikt nie jest w stanie się nim zaopiekować. Jak to działa, że życie zaprogramowane jest na dzielenie świata między dwie osoby, a ja muszę radzić sobie ze wszystkim sama, bo nie ma obok mnie kogoś, kto chciałby mnie przygarnąć z całym nadbagażem moich porażek i pomóc mi odnaleźć uśmiech. Chciałabym już teraz poczuć się tak, jak większość ludzi. Móc powiedzieć komuś o swoich uczuciach i usłyszeć dokładnie to samo i wiedzieć, po prostu wiedzieć, że tym razem będzie inaczej, że się uda. Że już nigdy nie będę musiała zaczynać życia od nowa, że nie rozpadnie się coś, co miało być wieczne. Chciałabym wierzyć, że coś mi się w końcu uda, że coś na czym mi zależy tak po prostu będzie moje. Bez przeszkód i niedomówień. Że zobaczę w końcu, że też na coś zasługuję, tak jak każdy człowiek. Że mnie też da się kochać, że da się za mną tęsknić. Chciałabym mieć obok siebie kogoś, kto mnie po prostu kocha. A ja bez wątpienia umiałabym odwdzięczyć mu się tym samym.

piątek, 19 lipca 2013

sześćdziesiąt jeden

Szczęście. Jesteś szczęśliwy? Nie, nie mów tego mnie. Odpowiedz sam sobie. Czy jesteś szczęśliwy? Pamiętaj tylko, że 'szczęście' to pojęcie względne. Każdy może ukształtować je sobie sam. Więc jak - jesteś szczęśliwy? Chyba znam twoją odpowiedź, a jeśli tak, to posłuchaj. Mam ci do powiedzenia coś, co może zmienić twoje życie. Warunkiem jest tylko to, czy tego chcesz. Gotowy? Mogłabym godzinami opowiadać ci o ludziach, którzy są nieszczęśliwi, bo los potraktował ich gorzej niż innych. O ludziach, którzy nie mogą zrobić zupełnie nic, by zmienić swoje położenie w hierarchii cieszenia się życiem. Ludziach, którzy - w przeciwieństwie do ciebie - mają prawo mówić o swoim nieszczęściu. Spójrz na siebie. Czy jest jakaś rzecz, której ci teraz potrzeba na tyle bardzo, że dławisz się jej brakiem? Jeśli nie, to czy naprawdę brakuje ci szczęścia? Tak, masz zupełną rację - w jakimś aspekcie życia może ci go brakować, ale czy naprawdę nie masz go ani trochę? Pamiętaj, że zawsze kiedy dzieje się coś złego, jakaś inna rzecz się układa. To tylko twoja wina, że tego nie widzisz. Przytłacza cię to co złe i nie zauważasz pozytywu, nie chcesz patrzeć na coś co idzie po twojej myśli w tej samej chwili, w której pod innym kątem wali ci się świat. Nie rób tego, nie pozwalaj na niszczenie własnego życia tylko przez to, że nie masz podzielnej uwagi. Złap to co masz i schowaj głęboko w sercu, żeby nawet w momencie, kiedy stoisz na krawędzi móc przypomnieć sobie o świecie, w którym żyłeś i w którym panowało niepohamowane szczęście tylko dlatego, że umiałeś je zobaczyć. Masz dużo czasu na dokonanie wielkich rzeczy. Jedynym warunkiem jest wiara. W ludzi, w siebie, w szczęście. Otwórz oczy. Widzisz to co ja? To, czego ci brakuje jest tuż obok ciebie, musisz się tylko po to zgłosić. Ja nie wiem do kogo, ale ty to wiesz. To twoje życie. Twoje szczęście. Twoja szansa na osiągnięcie czegoś, czego inni będą ci zazdrościć. Szansa na pokazanie im, że każdy może uśmiechnąć się bez ukrytych w myślach łez. A ty możesz wygrać, tylko w to uwierz. Więc, jesteś szczęśliwy?

czwartek, 27 czerwca 2013

sześćdziesiąt

Pada deszcz. Otworzyłam okno i chociaż jest mi tak strasznie zimno, że siedzę owinięta kocem, popijając gorącą herbatę z cytryną to nie chcę go zamykać. Zwyczajnie lubię wsłuchiwać się w odgłos kropel, uderzających w ziemię, szczególnie kiedy mam taki humor, jak dziś. Nie lubię, gdy wszystko wymyka się spod kontroli. Kiedy życie, które tak cudownie sobie ułożyłam nagle zaczyna sypać mi się we własnych dłoniach. Przesypuje mi się przez palce, jak piasek, a ja nie jestem w stanie go zatrzymać. Ciekawe, czy wiesz o czym mówię. Najgorsze jest to, że w zasadzie nie ma na to wyznaczonego czasu. Wszystko jest dobrze, a potem, nawet w przeciągu jednej godziny to może się spieprzyć. Wszystko po kolei, bez wyjątków. A dzieje się to z taką szybkością, że nawet nie umiem tego zatrzymać. Chcę chwilę pomyśleć nad tym, co ratować jako pierwsze, a w ciągu tej chwili każda sprawa zdąży już dotknąć dna tak głębokiego, że choćbym wyciągała po nią rękę najbardziej jak potrafię to jej nie złapię. Muszę razem z całym moim życiem stoczyć się na to dno i po raz kolejny z całym nadbagażem tych wszystkich porażek, wychodzić na górę, co czasem trwa nawet miesiące. Z pozoru nie ma żadnego ryzyka, ale podnoszę oczy do góry i widzę coś na kształt tunelu z małym przebłyskiem światła. I przypominają mi się wszystkie, niby zabarwiane śmiechem rady, żeby w takiej sytuacji nigdy nie iść w stronę tego światła na jego końcu. W pewnej chwili czuję na ciele dreszcze bezsilności. Jestem sama i nie wiem, do cholery, nie wiem co mam zrobić. Z myślą, że na pewno sobie nie poradzę, staram się wyjść na powierzchnię. Tam już nie ma znaczenia żadne wczoraj. Dzisiaj jest dzisiaj. Teraz, tutaj. Ciągnę za sobą przeszłość, nie dam rady się od niej odciąć, ale te wspomnienia się już nie liczą. Pomagają, powodują uśmiech albo łzy, pozwalają żyć albo pomagają umierać, ale nie wpływają na to co jest teraz na tyle mocno, żeby świat ograniczał się tylko do nich. Kolejna lekcja, nauka zapisana w sercu z tysiącznym numerem. To było tylko dla mnie. Pewnie już nigdy nie zapomnę jak to jest zgubić szczęście tylko po to, żeby po nie wrócić. Żeby walczyć tak naprawdę nie mając nawet najmniejszej nadziei na wygraną i żeby wygrać. Pokonać samego siebie w najtrudniejszej bitwie. Tej, której nikt nie widzi. Tej, którą każdy toczy we własnym sercu.

wtorek, 18 czerwca 2013

pięćdziesiąt dziewięć

Potem umierasz. Jesteś czymś na kształt kawałka ciała, które istnieje bez duszy i serca. Umiesz się uśmiechać i płakać tak jak zawsze, ale to już nie to samo. Potrafisz oddychać, ale nie potrafisz żyć. Jesteś, ale tylko ty widzisz różnicę w tym co było kiedyś i tym co masz teraz. Uciekło ci serce. Tak bardzo przywiązało się do kogoś innego, że nawet nie chciało próbować zostać. Równie dobrze jak ty wiedziało, że nie przeżyje bez niego ani jednego dnia. A ty? Co z tobą? Umarłaś, bo on wyrwał ci serce. I możesz teraz tłumaczyć wszystkim wokół, możesz nawet tłumaczyć samej sobie, ze nie wiedział co robi, ale on wiedział. Wiedział, cholera, wiedział jak bardzo będzie bolało cię jego odejście i ile bólu będzie cię ono kosztować. Wiedział, że to co robi jest równoznaczne z morderstwem, bo twoja marna egzystencja nie ma już w sobie nic ludzkiego, chociaż podobno nadal jesteś człowiekiem. Wiedział, że cię tym zniszczy, dobrze o tym wiedział i nawet nie zwrócił na to uwagi. Ale ty i tak będziesz po jego stronie. Powiesz, że go rozumiesz i że na jego miejscu zrobiłabyś to samo. A zrobiłabyś? Nigdy nie odeszłabyś pod pretekstem jego szczęścia, kiedy miałabyś świadomość, że jesteś dla niego całym światem, sensem każdego oddechu. On cię zabił, a ty mu to wybaczysz, bo widzisz go we wspomnieniach za każdym razem kiedy zaciśniesz powieki, pod którymi momentalnie zbierają się łzy. Pamiętasz wszystko, co umiał dla ciebie zrobić i myślisz, że miałaś przy sobie anioła. I masz pretensje tylko do siebie. Pretensje o to, że pozwoliłaś mu odejść. Ale anioły nie odchodzą. Nie umiałby cię skrzywdzić gdyby uwierzył w to, że nie będziesz potrafiła postawić bez niego ani jednego kroku w przód. I tak jest, bo stoisz w miejscu i nie chcesz nigdzie iść. Czekasz. Czekasz, bo masz jakąś chorą nadzieję, że on tu wróci. Że wróci do miejsca, w którym rozeszły się wasze drogi, złapie cię za rękę i wytłumaczy, że właśnie zrozumiał ile dla niego znaczysz. Ocierasz łzy rękawem mokrej bluzy. Nie wiesz już, czy to deszcz ją tak przemoczył, czy płacz. Trzęsiesz się z zimna, chociaż wcale nie jest chłodno. Brakuje ci po prostu jego, jego ramion, które tak idealnie do ciebie pasowały. I w końcu odchodzisz. Nie idziesz do przodu, tylko odwracasz się i odchodzisz. Chociaż tak bardzo chcesz to nie możesz na niego czekać. To był koniec. Słyszysz jak z każdym krokiem, który oddala cię od możliwości odnalezienia szczęścia, pęka ci serce. Wiesz, że teraz, nawet gdyby on chciał wrócić to już nie będzie umiał cię znaleźć. Może wróci do miejsca, w którym cię zostawił i nie zastając tam ciebie ruszy do przodu z nową misją odnalezienia dziewczyny, którą tak bardzo skrzywdził. Ale ciebie tam nie będzie, bo wybrałaś zupełnie inną drogę. I nie patrzysz już za siebie. I już wiesz, że nie ma odwrotu.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

pięćdziesiąt osiem

W związku nie chodzi o perfekcję. Jeśli kiedykolwiek byłeś z kimś w bliższych niż przyjaźń relacjach, na pewno dobrze wiesz, że nie da się stworzyć między dwojgiem ludzi, którym na sobie zależy, czegoś na kształt opowieści z bajek. Nie ma ideałów wśród ludzi zupełnie tak samo jak nie ma ideałów w gronie milionów związków. Można udawać przed innymi, że ktoś z kim się jest nigdy nie był powodem łez na naszych policzkach, że nigdy nie podniósł na nas głosu i zawsze się do nas uśmiechał. Można przekonywać cały świat jaki nas otacza, że to co mamy nie ma żadnych wad. Możemy powodować zazdrość w oczach ludzi, powtarzać jakie mamy szczęście i że oni nie doświadczą go nigdy. Tylko siebie samych nie jesteśmy w stanie okłamać. Nawet między dwojgiem ludzi, którzy kochają się bezgranicznie, ufają sobie i wierzą bez nawet ułamka sekundy namysłu i są w stanie oddać za siebie nawzajem życie, zdarzają się kłótnie. Nie ma na to żadnego wpływu. Czasem krzyczysz tylko po to, żeby osoba, która jest dla ciebie wszystkim wyszła na prostą, żeby zrozumiała, że coś robi źle i musi to zmienić. Krzyczysz, bo chcesz jej uświadomić, że ją kochasz, bo akurat przestała wierzyć w jakiekolwiek uczucia. Płaczesz, kiedy macie nawet najmniejszy kryzys. Płaczesz, kiedy nie wiesz co dzieje się z drugą osobą. Płaczesz, bo się martwisz. Płaczesz, bo tęsknisz. Trzaskasz drzwiami, kiedy znów sprzeczacie się o coś, co nie powinno was dzielić. Jesteś zły, czasem nawet nie na to co się akurat dzieje, ale na tę właśnie osobę. Tyle że nawet to jest potrzebne. Zawsze kiedy wszystko wraca do normy możesz po raz kolejny uświadomić sobie jak wielkie masz szczęście, bo masz obok siebie kogoś, komu nie przeszkadzają twoje wady. Kto potrafi przytulić cię w momencie, kiedy ty jesteś w stanie tylko bić go pięściami po klatce piersiowej z wrzaskiem, żeby cię zostawił. Komu zależy na twoim uśmiechu nawet jeśli kilka minut wcześniej zatrzasnąłeś przed nim drzwi, bo stwierdziłeś, że jest beznadziejny. Kto wyciera twoje łzy nawet kiedy to właśnie on jest ich przyczyną. I przede wszystkim - kogoś, kto kocha cię do tego stopnia, że zachowałby się tak samo jak ty, gdyby był na twoim miejscu. Bo to o to chodzi w życiu. Żeby znaleźć właśnie taką osobę. Człowieka, który - chociaż zabrzmi to trywialnie - jest twoją drugą połówką i potrafi sprawić, że zaczynasz żyć, a nie tylko spełniać funkcje życiowe, które nie mają żadnego większego sensu ani dla Ciebie, ani dla ludzi w twoim otoczeniu. Nie jestem jeszcze do końca pewna, ale chodzi chyba o to, żeby po prostu kogoś kochać.

wtorek, 28 maja 2013

pięćdziesiąt siedem

Ciekawe dlaczego życie odgórnie skonstruowane jest tak, że żeby coś mieć, coś musimy stracić. Ja tak bardzo nie lubię, kiedy coś lub ktoś pozbawia mnie jakiegoś aspektu mojego świata, który jest dla mnie ważny. Nie ma znaczenia czy jest to rzecz, człowiek, uczucie. Po prostu nigdy nie mogę znieść świadomości, że coś co było codziennością staje się zwykłym wspomnieniem. Zajmuje miejsce w sercu tuż obok wszystkiego, co już było, a nie ciągle jest. Chyba się nawet tego boję. Każdego dnia boję się o to, że coś stracę. Coś albo kogoś. Kogoś ważnego, najważniejszego w moim żuciu. Kogoś bez kogo mój świat nie będzie już moim światem, bo to on jest wszystkim tym, co trzyma mnie przy życiu. Kogoś, kto samym sobą, samą obecnością sprawia, że czuję się tak niesamowicie bezpieczna jak jeszcze nigdy przedtem. Tego się boję. Straty własnego serca. Nie chcę, żeby cokolwiek co w moim dotychczasowym życiu jest normalnością, jakimś stabilnym elementem, tak po prostu z dnia na dzień stało się smutnym uśmiechem wspomnień. Nauczyłam się już sobie z tym radzić. Zagryzać z bólu wargi w samotności, żeby w tłumie ludzi mieć siłę ciągle się uśmiechać i nie musieć odpowiadać na pytania co się stało. Tracąc cokolwiek, schemat zawsze jest taki sam. Zaciskam pięści i wmawiam sama sobie, że dam radę ułożyć wszystko na nowo. Po jakimś czasie zaczynam w to wierzyć i w jakimś stopniu cały ten chaos zaczyna znów przypominać coś na kształt zwyczajnego istnienia. To co straciłam chowa się tak głęboko w mojej pamięci, że potrafię nawet o tym na chwilę zapomnieć. Tyle że nie da się o tym zapomnieć tak bezpowrotnie. I przychodzi taki moment, którego zazwyczaj się nigdy nie spodziewam. W jednej chwili staje mi przed oczami obraz czegoś, czego już nie ma, a za czym podświadomie tak bardzo tęsknię. A to wszystko wraca zawsze ze zdwojoną siłą. I wtedy nienawidzę samej siebie za to, że mogłam o tym na jakiś czas zapomnieć i nauczyć się żyć bez tego. I wszystko znów opiera się na tęsknocie. To dlatego tak bardzo boję się strat.
Dlatego tak bardzo Cię proszę - obiecaj, że Cię nigdy nie stracę. Że nigdy nie będę musiała uczyć się życia bez Ciebie. Że już zawsze będziesz moim światem. Że już zawsze będziesz kochał mnie tak bardzo jak teraz.

środa, 22 maja 2013

pięćdziesiąt sześć

Jeśli rolą serca jest pompowanie krwi i kochanie jednocześnie to czy ta miłość nie powinna, razem z krwią, roznosić się po każdym, nawet detalicznym, elemencie ciała? Czy w takim przypadku człowiek nie powinien kochać tylko sercem, ale całym sobą? Myślę, że właśnie tak powinno to funkcjonować i nawet jeśli nie do końca jesteśmy tego świadomi to w zasadzie tak jest. Miłość bardzo często stawia nas na granicy szału i smutku i to właśnie wtedy mówimy, że boli nas serce. Gdyby ludzie kochali tylko sercem to już dawno znaleźliby coś, co pozwalałoby na jego amputację bez jednoczesnej śmierci. Chronilibyśmy siebie samych przed bólem, który chwilami jest nie do zniesienia, a przecież jesteśmy świetni w wymyślaniu nowych rzeczy, więc to teoretycznie nie byłby problem. Problemem jest to, że człowiek w miłość angażuje całego siebie. Poświęca nie tylko serce, ale siebie, w każdym calu. Łamie wszelkie reguły, by tylko nie być skazanym na samotność i zaczyna kochać. Poharatanym sercem, poszarpaną duszą, zawiedzionym zaufaniem, zapłakanymi oczyma, wystawianą na próby wiarą w ludzi. Tak po prostu wszystkim. Nie ogłasza dla siebie banicji tylko dlatego, że ktoś zawiódł. Na początku stara się stawiać przed sobą lustro weneckie, by widzieć wszystko, a samemu zostać niezauważonym, ale zapomina o tym, że za to lustro można zajrzeć. I dopiero kiedy ktoś odważy się spojrzeć z boku i zobaczy człowieka wartego uwagi, chce pokazać mu coś innego. Wyrwać go z amoku wspomnień i sprawić, by sam zobaczył, że nie warto jest być sentymentalistą. Że droga izolacji donikąd nie prowadzi, a ludzie są stworzeni do tego, żeby kochać. A on wierzy. Wierzy w każde słowo nowo poznanego człowieka, bo ciągle potrafi ufać. Mimo tylu psychicznych ran, które bolą dużo bardziej niż nawet te zadane nożem, on wciąż potrafi w uśmiechu innej osoby dostrzec przesłanie 'ja cię nie skrzywdzę, możesz mi wierzyć'. I wiecie co jest największą ironią? Że on krzywdzi. Nieważne jak, to bez znaczenia czy słowami czy odejściem, ale krzywdzi. I wszystko zaczyna się od nowa. Idea lustra weneckiego znów stanowi cały świat osoby, która chce się za nim schować, a pojawienie się kolejnego człowieka z ufnością w oczach znów nadaje sens życiu. I to błędne koło tak po prostu nie ma końca. Więc jeśli aż tak bardzo boli wszystko to, co pozornie przypisane jest dla serca, to czy naprawdę sądzicie, że ono dałoby radę to wszystko udźwignąć? Wilibyśmy się z bólu rozrywającego nasze klatki piersiowe od środka. Umieralibyśmy z miłości, co wbrew pozorom wcale nie jest romantyczne. Dawalibyśmy z siebie ludziom wszystko tylko po to, by oni mogli potem zabić nas choćby jednym słowem. To właśnie ta tragiczna strona ludzkiego życia, która jest tylko wytworem czyjejś wyobraźni. Bo my ból rozkładamy na nas całych razem z krwią, odciążając przy tym serce. My nie kochamy tylko jednym elementem całej układanki, ale nią całą. Jeśli kochamy, to kochamy całym sobą.

piątek, 10 maja 2013

pięćdziesiąt pięć

Więc nie wiem czy jestem dobrą przyjaciółką, musicie zapytać o to ją.
Moją siostrę.

Jesteś. To właśnie odpowiedź na Twoje pytanie.
Może byłam jeszcze prawdziwym małolatem, kiedy Cię poznałam. Może faktycznie na początku żadnej z nas nawet nie przeszło przez myśl, że za jakiś czas nie będziemy potrafiły bez siebie żyć. Może najpierw wszystko szło innymi torami, kiedy ja miałam swoje życie tak bardzo inne od Twojego. Może tak było. Tylko wiesz na co powinnaś teraz zwrócić uwagę? Na czas przeszły w każdym tym zdaniu.
Wiecie co? Możecie mi zazdrościć. Przysięgam, takiego człowieka jak ona spotyka się raz na tysiące lat i chyba nie wiem czym zasłużyłam sobie na to, że to właśnie ja nazywam ją swoją siostrą. Staram się być dla niej największym wsparciem na tym chorym świecie, bo zwyczajnie na to zasługuje. Gdybyście znali ją tak dobrze jak ja wiedzielibyście, że ma jakąś cholerną manię niższości. Widzi w ludziach wokół niej tylko zalety. Widzi je nawet wtedy, kiedy ktoś ją rani. Potrafi go wtedy tłumaczyć i powtarzać ciągle, że go rozumie. A sama? Kiedy patrzy w lustro widzi nie siebie taką jaką jest naprawdę. Widzi nic nie wartą dziewczynę, która nie potrafi nic innego poza niszczeniem i siebie i ludzi. I zawsze wtedy to ja jestem od tego, żeby sprowadzić ją na ziemię, pokazać jak jest naprawdę. A naprawdę ona jest najcudowniejszą osobą jaką spotkałam i, mimo moich dopiero osiemnastu lat, dobrze wiem, że nikogo nawet w jednym chorym procencie do niej podobnego już nigdy nie spotkam. To nierealne. Uwielbiam w niej wszystko, nawet każdą jej chorą wadę graniczącą z moimi. Co z tego, że dostaję szału za każdym razem kiedy wysyła mi setnego smsa kiedy wbiję, a ja tradycyjnie się spóźniam, jeśli wynagrodzeniem za te nerwy jest jej uścisk. Przeczytałam dziś, że kiedy zasypia się obok kogoś bez żadnych obaw, to jest to wyraz bezgranicznej ufności do tej osoby. I wiecie? My sobie ufamy. Tak po prostu sobie ufamy. Zdajecie sobie sprawę z tego, jak to jest mieć kogoś komu ufa się na sto procent, bez wyjątków?
To normalne, że nie jesteśmy w tym idealne, nie ma co się łudzić. Kiedy coś się dzieje ona często krzyczy, a ja milczę. Tak już po prostu mamy. Tyle że bez względu na to przez jak długi czas ja potrafię się nie odzywać, a przez jak długi czas ona wyrzuca z siebie słowa to my ciągle jesteśmy razem. Jesteśmy dopełnieniami siebie nawzajem. Znosimy swoje humory choćbyśmy denerwowały się na siebie do granic możliwości.
Ona? Ona jest dla mnie kimś kogo wiem, że nigdy nikt mi nie zastąpi. Nie będzie musiał tego robić, bo przecież ona jest zawsze. Jest i będzie, tak samo jak była przez wszystkie te lata, kiedy patrzę wstecz. Bo była zawsze jeśli dziś nie potrafię przypomnieć sobie dni bez jej imienia. Takiej siostry możecie mi naprawdę tylko zazdrościć.
I chociaż mogłabym napisać tu jeszcze mnóstwo rzeczy, które nas dzielą i łączą to napiszę tylko, że po prostu ją kocham. Całym sercem, zupełnie tak samo jak ona kocha mnie.
Pączek, jesteś najlepszą siostrą jaką mogłabym sobie wymarzyć.

wtorek, 7 maja 2013

pięćdziesiąt cztery

Jest taka strefa, w której ludzie dzielą się tylko na dwie grupy. Pierwsi to ci, którzy wierzą w przeznaczenie. Drudzy uważają, że nie istnieje żadna siła wyższa rządząca ich życiem. Pierwsi szukają w ludziach pojawiających się w ich życiu znaków, że to żaden przypadek. Drudzy w przypadkach szukają człowieka, który potrafiłby ich przekonać do wiary w przeznaczenie, chociaż sam w nie nie wierzy. Zdecydowanie należę do tych drugich i z równym zdecydowaniem mogę powiedzieć, że znalazłam kogoś kto przekonał mnie do tego by uwierzyć, że nasze spotkanie nie było tylko jednym z kolejnych przypadków, ale czymś więcej. Kogoś, kto bardziej angażował się w mówienie, że kocha niż we własne życie. Chyba nawet nie jestem w stanie stwierdzić jak to się stało, że zapisał się w moim sercu tak trwale, że nie wyobrażam sobie bez niego życia. Że szczęście kojarzy mi się tylko z jego imieniem i że mam wrażanie, że tak będzie już zawsze. Ludzie dość często się zmieniają, przynajmniej z pozoru. A w trakcie tych zmian potrafią przemeblowywać hierarchię swoich wartości tak bardzo, że z dnia na dzień mogą o czymś zapomnieć. Mogą zachowywać się tak jakby wczoraj nie istniało. Umieją wyrzucać z serca ludzi, jakby byli zagrezdaną kartką, która nie nadaje się już do niczego poza zgnieceniem i rzucaniem z odległości do śmietnika, tak dla frajdy. Tych akurat nie rozumiem. Ja mimo upływającego czasu nie umiem zastąpić go kimś innym. On jest ciągle na piedestale, choćby nie wiem co się działo. Nie spadłby niżej nawet gdyby moje serce trzęsło się z zimna, bo nie ma kto go przytulić, albo drgało w spazmatycznym płaczu samotności. Nie wyobrażam sobie wieczoru, kiedy przed zaśnięciem nie powiem ledwo słyszalnym głosem 'dobranoc' z nadzieją, że to słyszy, albo chociaż czuje. Nie potrafię pojąć jak mogłabym o nim zapomnieć, skoro to właśnie on nauczył mnie tak wielu rzeczy i pokazał, że nawet ja zasługuję na miłość. Nauczył mnie tej miłości, w każdym tego słowa znaczeniu. Pokazywał mi nawet te wszystkie błahostki, świadczące o tym, że jestem w jego świecie ważna, a ja mimo tego, że śmiałam się wtedy z niego, że jest marzeniem wszystkich dziewczyn, bo pauzuje cs'a tylko po to, żeby coś mi powiedzieć, to wiedziałam, że nikt inny nie poświęciłby za mnie życia, i nie chodzi tu tylko o jakiś marny serwer. W tym co było między nami było chyba wszystko. Każde uczucie, jakie tylko znam i kilka tych, które właśnie on wprowadził do mojego życia. Nigdy nie czułam, żeby ktoś tęsknił za mną bardziej niż on, albo wspierał z taką siłą. Umiał rozśmieszyć mnie do łez jednym słowem nawet w chwilach, kiedy byłam w pełni przekonana, że nie chcę żyć. To właśnie on pokazywał mi wtedy, że mam po co. Że mam dla kogo, bo on nie dałby sobie beze mnie rady. Wtedy, nawet w chwilach, kiedy się o coś kłóciliśmy, ja czułam jak moje serce coraz bardziej wypełnia się jego miłością i naszym szczęściem. To było coś niesamowitego, nawet w najbardziej beznadziejny dzień mieć świadomość, że ma się kogoś kto kocha cię całym sercem i jest w stanie zrobić dla ciebie wszystko. Nawet gdybym chciała i starała się najlepiej jak potrafię to nie widzę żadnego sposobu, który pozwoliłby mi wyrzucić go z serca, myśli, pamięci, przeszłości i wspomnień. Który pozwoliłby mi wyrzucić go z teraźniejszości, bo przecież ciągle jest obok mnie. Na mojej playliście nigdy nie zabraknie piosenek, które kojarzą mi się tylko z nim, chociaż nie słucham ich zbyt często, żeby nie płakać. To mnie boli w taki specyficzny sposób, którego nie jesteście w stanie zrozumieć. Jeśli mam być naprawdę szczera to nie ma dnia, w którym choćby przez chwilę o nim nie myślała. Jest i już zawsze będzie jakąś częścią mnie. Częścią, która jest dla mnie na tyle ważna, że nie chcę o niej nie pamiętać. Równie dobrze mogłabym powiedzieć, że nie chcę nie mieć serca. Tego by nie chciał chyba nikt. On z dnia na dzień potrafił przekonywać mnie coraz bardziej, że my sami w sobie jesteśmy przeznaczeniem, a nasza miłość to nie żaden przypadek, bo tak bardzo pozytywne przypadki po prostu nie istnieją. Rozumiecie? To właśnie tak między nami działało. Nie byliśmy dla siebie tylko kimś ważnym. My byliśmy dla siebie wszystkim. Powietrzem, sercem, streszczeniem całego świata w dwóch słowach składających się w nasze imiona. I to się już nie zmieni. Nie da się przestać być dla kogoś wszystkim. Nie da się go zostawić nie wyrywając mu przy tym serca, a skoro nasze serca ciągle są na swoich miejscach to my wciąż jesteśmy razem. Gdybym miała zapomnieć o nim, to tak samo jakbym miała zapomnieć o tym, że żyję, że oddycham i że gdzieś we mnie bije serce, tak do granic możliwości należące właśnie do niego.
"Siema kochanie, gimbie, buraczynko, skarbie itp, jak tam już wolisz, mi się wszystko podoba, bo niewiadomo jak bym Cię określił, to to zawsze będziesz Ty, wiec taki mój słodziak z moim serduszkiem. (...) Zaczynam myśleć o Tobie coraz częściej i chcę tych kłótni o to, kto tęsknił bardziej, tych chwil, gdy przed snem niemożliwa jest samotność, bo jesteś przy mnie. Tego chcę, a to jest w Tobie, ja to widziałem. Jesteś osobą, dla której zrobiłbym wszystko, byś poczuła ciepło tam przy serduszku. Z Tobą nawet cisza wydaję się być przyjacielem i wiem, że mogę przejść cały świat, jak Ty przejdziesz go ze mną. Tylko Ty wiesz, co czuję i co zdołałbym zrobić, żebyś zawsze była w moim wnętrzu, bo pamiętasz, że Twoje serce jest we mnie. I chciałbym Ci za to wszystko szczerze podziękować, ale nie znajdę odpowiedniego słowa. Od momentu kiedy Cię poznałem, stałem się kimś. W dodatku kimś, komu na Tobie strasznie zależy. Jednym zdaniem zmieniłaś mnie, a ja w ciągu kilku miesięcy zdołałem przytulić Cię do serca. (...) I ten, dla Ciebie ja zawsze będę, na każdy Twój znak przy Tobie, na wieczność, a moje bicie serca jest w Tobie, w sumie to wiesz. Ale mój świat to Ty. I wszystko co tu zrobiłem, robię, to dla Ciebie. I jeśli czytasz to teraz i się uśmiechasz - to proszę zapamiętaj tylko to, że to wszystko, te litery które tu napisałem, to jest treść mojego serca. Jesteś ważna, dla mnie tu najważniejsza i będę Cię kochał całe życie, zawsze. (...) Mówiłem Ci, że jeśli nie będziesz tego chciała, to nigdy mnie nie stracisz. (...) Bo dzięki temu, że myślałem o Tobie wiedziałem, że muszę być przecież silny, dla Ciebie. A dzisiaj? (...) Chcę żebyś tylko wiedziała, że naprawdę Cię kocham i że to było najszczersze co kiedykolwiek mógłbym Ci powiedzieć."
Dziękuję. Po prostu z całego serca Ci dziękuję za to, że ciągle jesteś i pozwalasz mi na bezgraniczną wiarę, że będziesz obok już zawsze. 

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

pięćdziesiąt trzy

Nie wymagam od Ciebie niczego, poza jedną obietnicą, która zmieni nie mój, ale Twój świat. Obietnicy, która pomoże Ci osiągnąć wszystko to, co postawiłeś sobie w życiu jako cel. Musisz mi obiecać, że nigdy, że już naprawdę nigdy nie powiesz, że nie masz siły. Że będziesz wierzyć w to, że ona zawsze gdzieś w Tobie jest i przede wszystkim, że będziesz wierzyć w siebie. Nie jest ważne co chcesz zrobić i kiedy. Ważne jest, żeby to zrobić, bo inaczej nigdy nie będziesz w stanie stanąć przed lustrem i spojrzeć na siebie z podziwem i myślą 'tak, udało mi się'. Tylko to się liczy, rozumiesz? Bez choćby namiastki wiary w siebie, ten świat Cię pokona. Nie masz żadnych szans na wygraną, kiedy każdy człowiek na ziemi, poza Tobą, ma marzenia i cele, które chce zrealizować. Spójrz na kogokolwiek, kto mija Cię na ulicy. Ludzie aż tak bardzo chcą wierzyć w sukces, że ta chęć maluje się w ich oczach. W Twoich też mogą być iskry zapału do realizacji swojego idealnego świata i wdrążania w życie własnych planów, tylko w to uwierz. W wygraną i w siebie. Zrozum, że nie każda walka musi skończyć się sukcesem, że błędy są czymś naturalnym w życiu człowieka, że są wpisane w ludzką naturę tuż obok genów. Czasem aż brakuje tchu w tym ciągłym dźwiganiu nadbagażu wszystkich porażek, ale nawet wtedy nie możesz mówić, że nie masz siły. Żeby wygrać trzeba walczyć, a nie poddawać się przy pierwszym zakręcie. Czasami jeden sukces może być rekompensatą za tysiąc porażek. A z drugiej strony, pomyśl - gdyby każda sprawa miała szczęśliwy koniec, to czy wszystkie wygrane cieszyłyby nas równie mocno jak te, osiągnięte po którejś z kolei porażce? W zasadzie na początku powinieneś postawić przed sobą pytanie, które może przesądzić o Twoim nastawieniu do wszystkiego. Zauważałbyś wygrane gdyby w życiu nie było miejsca z wizytówką informującą o porażce? Gdybyś każdą bitwę miał z góry zaplanowaną i wiedziałbyś, że wygrasz, to czy w ogóle byś walczył? I jeśli na oba z tych pytań odpowiedziałeś przecząco, to możesz być z siebie dumny, bo to dobre odpowiedzi. Chyba nie ma lepszych. I chyba teraz już wiesz dlaczego musisz mi obiecać, że zawsze będziesz silny. Obiecujesz?

niedziela, 21 kwietnia 2013

pięćdziesiąt dwa

To może wydawać się aż nad wyraz dziwne, kiedy powiem, że moje serce od dłuższego czasu mieszka setki kilometrów ode mnie, prawda? Na pierwszy rzut oka wydaje się to nawet nierealne i jestem świadoma tego, jak wiele osób może tego nie rozumieć. Ja już rozumiem. Jest takie miejsce, które widzę za każdym razem, kiedy zamknę powieki. Jest taki człowiek, który jest równoznaczny z moim sercem. Jego imię jest synonimem mojego życia. Wracam do niego statystycznie tysiąc razy na minutę, ze świadomością, że tak jest lepiej. Naprawdę myślałam, że będzie łatwo zapomnieć. Dużo rzeczy zapominałam mimo wcześniej wylanych łez. A teraz? Teraz właśnie to jest dobre, te powroty. Chociaż one nie wyglądają już tak jak kiedyś, różnią się diametralnie przypisanymi im uczuciami, to dobrze jest mieć do czego wracać. Ot tak, po prostu, móc wrócić choćby wspomnieniami do tych chwil, kiedy jedyną rzeczą, jaka przepełniała serce była miłość, a w oczach błyszczało szczęście, a nie łzy. Teraz jest inaczej, chociaż nie zmieniło się podejście. Na pierwszy rzut oka właściwie nic się nie zmieniło. Bo przecież zawartości serca nie da się zobaczyć, prawda? To można jedynie czuć, a ja chyba żałuję, że muszę czuć jakieś zmiany. Że muszę godzić się z tym, że kiedyś mieszkał tam człowiek, będący dla mnie wszystkim, a teraz nie ma tam już zupełnie nic oprócz krwi. I tu nawet nie chodzi o jego pracę, tylko o to, że ono cierpi aż do tego stopnia, że po prostu krwawi. To chyba prawda, że nie ma po co płakać, że łzy niczego nie zmienią, ale co mi zostało? Może właśnie tylko to, w pakiecie ze wspomnieniami, które dziś dają tyle bólu, ile wtedy szczęścia. I chociaż boli, chociaż tak bardzo chciałabym, żeby wróciło to, co było kiedyś, albo chociaż przestało aż tak bardzo boleć, to dobrze jest mieć dokąd wracać. Bo tak mogę wrócić zawsze. Mimo wszystko.

sobota, 13 kwietnia 2013

pięćdziesiąt jeden

'Miłość jest przyczyną wszystkich dobrych rzeczy w twoim życiu, a jej brak jest przyczyną wszystkich rzeczy negatywnych'. Proste stwierdzenie, o którym właściwie każdy wie, ale dopiero kiedy ktoś nam to uświadomi zdajemy sobie sprawę jak wiele prawdy jest w tych słowach. Nie wiem dlaczego, ale chwilami nie potrafię przestać płakać, kiedy czytam właśnie to zdanie i jeszcze kilka innych z tej książki. Dopiero teraz zaczynam zauważać ile prawdy jest w słowach jakiegoś człowieka, który postanowił napisać coś, co ma uświadamiać ludzi ile jest w nich sił, a tą siłą jest po prostu miłość. Teraz po prostu wiem dlaczego ciągle mam wrażenie, że czegoś mi brakuje. Każdy człowiek, który w przeszłości zajmował choćby najmniejszą część mojego serca tylko po to, żeby za chwilę odejść dawał mi do zrozumienia jak podły jest mechanizm działania ludzkich uczuć. Może za szybko ufam, za szybko się przywiązuję, może za szybko zaczynam wierzyć każdemu, kto pojawi się na mojej drodze i może to właśnie dlatego tak bardzo się boję. Nie życia, nie uczuć. Boję się ludzi, bo w zasadzie każdy z nich może mnie skrzywdzić. Każdy, kto zajmie choćby kawałek mojego serca. Nie musi mnie znać, nie musi wiedzieć o mnie wszystkiego - wystarczy, że choćby odrobinę siebie zostawi w moim sercu, a swoim odejściem może mnie krzywdzić, nawet nie raz. Wspomnienia wracają i bolą tak samo bardzo jak samo to, co się stało. Tyle samo łez mogę wylać w momencie czyjegoś odejścia, ile w chwili, kiedy przypomnę sobie jego twarz, uśmiech, jego wszystkie obietnice. Najgorsze są te ze słowami, że on będzie obok już zawsze. Więc pytam - gdzie są teraz ci ludzie, którzy z takim zapałem i zaangażowaniem obiecywali mi, że nigdy mnie nie zostawią? Odeszli. Takie proste, jedno słowo, które boli bardziej niż tysiąc obelg. Bo zawiedli ludzie, którym wierzyłam. Których każde obietnice były tylko pustymi słowami. Właśnie dlatego teraz wszystko co dzieje się w moim życiu potrafię odebrać negatywnie, bez znaczenia o co chodzi. Brakuje mi zwyczajnej miłości, która pomogłaby mi zacząć zauważać szczęście. Człowieka, który bez względu na to ile będzie nas dzieliło, będzie obok mnie, a jego 'na zawsze' będzie znaczyć naprawdę całą wieczność, a nie kilka dni, w których zdobędzie moje zaufanie tylko po to, by po chwili wydrzeć mi serce.

czwartek, 4 kwietnia 2013

pięćdziesiąt

Dwa słowa, dziewięć liter. Zapytaj ludzi co to znaczy. Każdy z nich odpowie to samo, bo ogólnie przyjęty schemat narzucił nam właśnie to, jako najważniejsze stwierdzenie na świecie. Kocham cię. Wyobrażasz sobie życie bez tych słów? Bez osoby, która byłaby w stanie powtarzać Ci to bez przerwy tylko dlatego, że jest to najszczersza prawda? Ja nie. Nawet jeśli jesteś jednym z tych, którzy starają się ukryć w sobie każdy ułamek uczuć, obawiając się reakcji ludzi to przecież oboje dobrze wiemy, że miłość jest potrzebna każdemu tak samo bardzo. Nieważne czy się do tego przyznaje, czy nie. Tyle, że wiesz? Kiedy już to masz, zazwyczaj nie zwracasz na to uwagi. Mając kogoś, kto byłby w stanie zrobić dla Ciebie wszystko, przestajesz zauważać jego poświęcenie. Jesteś z nim, bo kocha i Ty kochasz, ale czy to wystarczy? Miłość to przecież nie tylko krótkie 'kocham cię' przed wyjściem do szkoły, czy pracy. Właśnie dlatego jestem w stanie powiedzieć, że istnieje innych osiem liter, które połączone w jeden, krótki wyraz umieją wyrazić więcej niż cokolwiek innego. Dziękuję. Każdemu człowiekowi na tym świecie możesz podziękować, choćby za uśmiech, kiedy mijał Cię na ulicy, ale najważniejsze jest to, co najtrudniej powiedzieć. Bo jest kolosalna różnica między podziękowaniu komuś za pięć minut miłej rozmowy, a podziękowaniem mu za obecność. Pomyśl, ile siły trzeba włożyć, by podziękować komuś kto jest obok nas bez względu na wszystko, niezmiennie i bezwarunkowo nas kocha. Nie da się załatwić krótkim 'dziękuję za wszystko' tego, co naprawdę chcemy czasem człowiekowi przekazać, bo czym w tym przypadku jest 'wszystko'? Granice wszystkiego możemy ustalać sobie sami i właśnie dlatego nie powinniśmy nadużywać tego słowa. Dla mnie wszystkim może być codzienna obecność, a dla Ciebie poranna kawa. Widzisz różnice? Ja dobrze wiem jak trudno jest dziękować za każdą rzecz, jaką robi dla Ciebie osoba, która Cię kocha. Nawet przy największym wysiłku nie da się ubrać w zwyczajne słowa każdej opieki i krzyku, który miał na celu nasze dobro. Nie da się tak do końca podziękować za każdą chwilę, dzień spędzony razem, za obecność. Wyrazić wdzięczności za najzwyklejszą akceptację każdej naszej wady, co nieraz jest naprawdę ciężko zrobić. Nikt nie jest w stanie podziękować z precyzją, która dawałaby stuprocentową pewność tego, że podziękowało się za każdy element wspólnego życia, ale trzeba próbować. Mimo wszystko trzeba starać się to robić jak najlepiej, by osoba, którą kochamy wiedziała, że potrafimy ją docenić. Że umiemy dużo więcej, niż rzucić ciche 'kocham cię', kiedy w przelocie mijamy się z nią w kuchni.

czwartek, 28 marca 2013

czterdzieści dziewięć

Wiesz o czym myślę, kiedy wieczorem siadam przy biurku z malinową herbatą w ulubionym kubku, która ogrzewa moje zmarznięte dłonie? O szczęściu. Nie wiem dlaczego akurat to, ale zawsze, gdy nie mam już siły na nic, tylko to przychodzi mi do głowy. Za każdym razem stawiam sobie to samo pytanie i nie potrafię na nie odpowiedzieć. Czy można zmęczyć się szczęściem? I czy jeśli ono odbiera siły, to czy to naprawdę szczęście, czy tylko jakaś gra pozorów, w której z taką intensywnością chce się pokazać wszystkim wokół, że jest dobrze, że w końcu samemu zaczyna się w to wierzyć? Może to właśnie to jest tym głównym czynnikiem, przez który z każdym wydechem ulatnia się z człowieka nie tylko dwutlenek węgla, ale też pojedyncze strzępki jakiejś psychicznej siły, trzymającej serce w ryzach. Tylko czy to wmawianie sobie szczęścia jest okej w stosunku nie do innych, ale do samego siebie? To wyraz poddania się i tchórzostwa, bo nie potrafisz walczyć z życiem, czy raczej odwagi i uporu, bo z nim walczysz? Bo przecież można to interpretować różnie, prawda? Tylko co jest prawdą? W zasadzie - czy w tym zakłamanym świecie jest jakaś prawda? Oprócz tej, którą każdy z nas trzyma w sercu, chyba nie. I chyba jest mi przez to nas wszystkich żal, bo kiedy zrani nas jedna osoba, my z góry zakładamy, że cała reszta też chce nas skrzywdzić. Zamykamy się przed światem, nie mówimy mu zupełnie nic z rzeczy realnych, a on nie pozostaje neutralny. Przesiąka fałszem, bo każde nasze tuszowanie treści serca jest jak zwyczajne kłamstwo. Na własne życzenie robimy z życia śmietnik uczuć, które i tak nie są szczere. Udajemy nawet szczęście, a przecież to nie może się dobrze kończyć. Udawanie tak po prostu odbiera nam siły i mamy wrażenie, że życie nie ma sensu, bo co jest takiego dobrego w ciągłym udawaniu kogoś, kim nie jesteśmy? W ukrywaniu wszystkich emocji, które powinni poznawać inni ludzie zawsze, kiedy tylko są na wyciągnięcie ręki? Właśnie dlatego ciągle zastanawiam się czy można zmęczyć się szczęściem i czy kiedy ono nas męczy, to czy jest czymś prawdziwym, czy tylko kolejnym kłamstwem, tak do kolekcji.

niedziela, 24 marca 2013

czterdzieści osiem

Nie ma na świecie człowieka, który chociażby raz w życiu nie miał wrażenia, że wszystko poszło źle, że już nic nie ma sensu. Jest w tym taka dziwna prawidłowość mówiąca o tym, że nie zaznając bólu nie jesteś w pełni żywy. Wierzyłam w to do czasu, kiedy po raz kolejny ktoś odszedł, zawiódł, skrzywdził. Czy to, że ciągle jest mi źle świadczy o tym jak bardzo żyję? Jakie to paradoksalne - masz wrażenie, że umierasz, kiedy według kogoś żyjesz pełnią życia, bo czujesz. Nieważne co, nie liczy się czy to miłość, zazdrość, złość, smutek, szczęście - coś czujesz, czyli po prostu żyjesz. A kiedy tym uczuciem jest ból, to właśnie wtedy jesteś najbardziej wiarygodny. Ból jest prawdziwy. Nie ma na świecie prawdziwszego uczucia i nie ma żadnej różnicy czy jest to ból fizyczny czy psychiczny. Boli zawsze tak samo, tylko z różną siłą. Kiedy wydaje Ci się, że coś jest snem szczypiesz się w ramię, z pewnością, że za chwilę się obudzisz. Ból jest rzeczywistością, tak po prostu, ale skoro tak jest, to dlaczego większość ludzi woli szczęście? Wybiera to, co zawsze kojarzy się z bajkami, czymś nierealnym, odległym i dąży do tego, często nie patrząc na innych. A potem, zazwyczaj, jest rozczarowanie. Wspinasz się na sam szczyt tęczy, bo to właśnie na jej szczycie, a nie końcu, jest coś co daje Ci poczucie wszechogarniającego dobra i radości. Tyle że wiesz, że nie możesz stać tam całe życie, samotnie, bez nikogo obok. To szczęście jest złudne, nie ma przy Tobie nikogo, a jak człowiek może być szczęśliwym będąc równocześnie samotnym? Nie może. To właśnie dlatego idziesz dalej i schodzisz w dół, do prawdziwego życia. Do życia, które znów przepełnione jest bólem. To byłoby zbyt proste, mieć szczęście na końcu tęczy, bo wtedy mogłoby się je mieć na wyciągnięcie ręki. Szczyt to najlepsze miejsce, jeśli chce się dać człowiekowi coś tylko na moment. Nawet kiedy będąc tam, na górze, spakujesz radość do kieszeni, to ona się ulotni, bo droga w dół jest zbyt stroma, by iść powoli. To właśnie to w prawdziwym świecie nazywa się upadkiem. A po upadku zawsze jest ból. Mechanizm tęczy jest na świecie czymś naturalnym, tylko ludzie go jeszcze nie znają. Robią wszystko, by mieć szczęście, łapią się każdej możliwości, by je dostać i podczas tego nie chcą dopuścić do siebie myśli, że coś może pójść nie tak, że coś może boleć, a przecież na końcu zawsze jest ból. Koniec - to słowo boli samo w sobie, mam rację, prawda? Mam rację i dobrze o tym wiesz, tyle że sam też nie chcesz się do tego przyznać. Wolisz ciągle myśleć, że szczęście jest stanem, który raz osiągnięty zostanie z Tobą już na zawsze. Żadne 'zawsze' nie jest pewne. Pewny jest tylko koniec i ból. Ludzie nigdy nie zastanawiają się nad tym dlaczego tęcza mieni się tysiącem barw, a powinni. To też coś znaczy. Ona ma w sobie wszystkie kolory i to jest właśnie szczęście. Tak, masz racje, świat nie jest czarno biały, ale tutaj wszystko ma jeden kolor, zauważyłeś? Trawa, jest zielona, niebo niebieskie, słońce żółte, a chmury białe. Tylko tęcza ma wiele kolorów jednocześnie. Tylko szczęście. Szczęście, którego warunkiem jest samotność. Na jej szczycie jest przecież miejsce tylko dla jednej osoby, a jej koniec ma w sobie ból. On jest na każdym końcu, jest wszędzie. W Tobie też, w tej dokładnie chwili jest gdzieś w głębi Ciebie, nawet jeśli myślisz, że jesteś szczęśliwy. Z pozoru na pewno. Ja też jestem z pozoru przepełniona szczęściem. Przykro mi tylko, że obydwoje mamy całkiem puste kieszenie.

czwartek, 21 marca 2013

czterdzieści siedem

Nie wiem jakim cudem znów się tu znalazłam, nie wiem nawet po co. Nie mam na co narzekać i to byłoby dobre gdyby nie miało w sobie czegoś podchwytliwego. Nic nie jest tak jak być powinno. Tak, wiem, że to może wyglądać tak jakbym przeginała, ale tak naprawdę jest. Byłam zmuszona do perfekcji opanować życiowe przedstawienie i po tysiącu nieudanych prób najzwyczajniej mi się to udało. Wstaję rano i mimo myśli i wspomnień, które uderzają we mnie z większą siłą niż fizyczne ciosy, po prostu udaje szczęście. Maluję szminką na ustach uśmiech, tuszem do rzęs podkreślam ten błysk w oczach, który wszyscy uznają za oznakę radości, a który naprawdę spowodowany jest przez całonocny płacz. Łapię plecak, nie wiedząc nawet czy jest do końca spakowany i wychodzę z domu z jedną pewnością, dotyczącą tego, że właśnie zaczęłam kolejny dzień, który przepełniony będzie walką o to, by nikt nie zauważył, że wewnętrznie, pod grubą warstwą ubrań i kolejną - skóry, ja się cała rozsypuję. Już nawet nie wiem, co dokładnie doprowadziło mnie do takiego stanu. Bez względu na czas, miejsce i sytuację, zawsze wszystko wydaje się być dobrze. Każdy umie dostrzec radość w cudzych łzach, ale nigdy w cudzym uśmiechu nie znajdzie smutku. Tak już jest, to jest wpisane w ludzkie życie, może nawet bardziej niż oddychanie. Kiedy stoisz na podwórku i wieje wiatr, a Ty zaczynasz się trząść i pocierać dłońmi ramiona wszyscy mają wrażenie, że jest Ci zimno, ale nikt nie pomyśli, że Ty się czegoś boisz, że właśnie w tej chwili coś Cię przerasta. Każdy jest w stanie oddać Ci bluzę czy kurtkę, która ma Ci pomoc i przez chwilę ona naprawdę daje Ci ukojenie, bo na zewnątrz już nie jest tak zimno. Ale czy ktokolwiek byłby w stanie oddać Ci serce, by zniszczyć chłód panujący wewnątrz Ciebie? Dłuższy czas zadaję sobie to pytanie i zawsze dochodzę do wniosku, że są ludzie, którzy umieliby pomóc, ale jesteśmy ślepi. Odrzucamy wszystkich, którzy widzą, że mimo uśmiechu, z naszego życia emanuje ból, bo nie chcemy się przed nimi otworzyć, chociaż tak desperacko szukamy pomocy. Jesteśmy zagubieni, w życiu, świecie. Wśród ludzi, których często nie umiemy podzielić na dwie grupy - tych znających nas do granic możliwości, którzy chcą nam pomóc i tych patrzących na nas przez pryzmat wszystkiego, co robimy na pokaz, a od których oczekujemy pomocy. Jesteśmy ironią samą w sobie. Odrzucamy ludzi, chociaż tak panicznie boimy się zostać sami.

poniedziałek, 11 lutego 2013

czterdzieści sześć

Ludzie nigdy nie znikają. Nie ma czegoś takiego, że kiedy chcesz robi się wielkie bum i ci, których nie chcesz znać albo pamiętać przestają po prostu istnieć. Jest nawet coś takiego, że kiedy spotkasz kogoś na ulicy on tak bardzo zapada ci w pamięć, że kiedyś może ci się przyśnić. Niekoniecznie tego samego dnia. Może minąć rok, dwa, albo nawet dziesięć lat. Ty nie będziesz go pamiętać i zaraz po przebudzeniu będziesz zastanawiać się skąd go znasz, gdzie go widziałeś. A widziałeś któregoś dnia, kiedy akurat wracałeś ze szkoły czy pracy, a on się do ciebie uśmiechnął. Tak właśnie funkcjonujemy na tym świcie. Nie da się żyć wykluczając ze swojego istnienia innych ludzi. Potrzebujemy ich bez względu na wszystko. Sęk w tym, że czasem nawet w tłumie ludzi można czuć się samotnym, prawda? Mieć setki znajomych i nie mieć do kogo zadzwonić wieczorem, siedząc na podwórku, kiedy ma się wrażenie, że nic nie jest tak jak powinno. Ale wiesz co jest najgorsze? Że ludzie tego nie wiedzą. Nie są świadomi tego, że kiedy się ktoś pojawia w naszym życiu, choćby przypadkiem to nigdy już nas nie zostawi, nawet jeśli odejdzie. Szczególnie tyczy się to tych, o których możemy powiedzieć, że są sensem naszego życia. Chyba właśnie dlatego nie boję się, że kiedyś mnie zostawisz, mimo że już to zrobiłeś. Przez cały ten czas, przez rok, dwa miesiące i dwadzieścia jeden dni wpisywałeś się w moje serce. Całkiem dużo, no nie? Z tych wszystkich ludzi, których kiedyś kochałam, albo myślałam, że kocham masz w nim największe miejsce i tu już nawet nie chodzi o ten czas, jaki spędziliśmy będąc razem, ale o to przez co razem przeszliśmy, a przecież sam przyznajesz, że było tysiące akcji, o których po prostu nie da się zapomnieć. Wiesz, ja mam taką tendencję do pamiętania wszystkiego co się dzieje, ale myli mi się chronologia tych wszystkich zdarzeń. Może przez to, że jest ich tak dużo? Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. W każdym razie ja pamiętam wszystko. Od samego początku do końca, którego przecież teoretycznie nie było, a który w praktyce przeszliśmy oboje. Bo to jest koniec, prawda? Nie musisz odpowiadać, widzę. Nie wiem nawet, czy to kiedykolwiek przeczytasz, ale mam taką nadzieję. Dłuższy czas już tylko to mam. Taką nadzieję. Nawet nie wiem na co. Może na to, że będzie lepiej? Jeszcze kilka dni temu, gdyby mi to ktoś powiedział to po prostu bym go wyśmiała. Lepiej bez ciebie? Jakiś czas temu to ty stanowiłeś całe moje szczęście i tylko ze świadomością, że mam ciebie potrafiłam się uśmiechać. Bez względu na to, kto mnie rozśmieszał. Mając ciebie ja miałam dosłownie wszystko, jeśli chodzi o uczucia. Dałeś mi to oczekując w zamian tylko tego samego. To był dobry układ. Ja miałam opiekę i świadomość, że jestem dla kogoś ważna, a ty bezgraniczne wsparcie i pewność, że każdy problem możesz podzielić na pół. Kochałeś mnie, tak samo mocno jak ja kochałam ciebie. Z tą różnicą, że ja nie jestem pewna, czy gdybym zmieniła poprzednie zdanie na czas teraźniejszy ono byłoby prawdziwe. Jego druga część na pewno, o pierwszej nie mogę tego powiedzieć. Nie wiem i chyba nie chcę tego wiedzieć. Jeśli tak jest ci lepiej, beze mnie, to ja to rozumiem. Ja nie mogę tego powiedzieć o sobie, ale jeśli cię to pocieszy - nie jest tak źle. Na pewno lepiej niż jeszcze jakiś tydzień temu. Codziennie jest lepiej, uwierzysz? Twoje imię nie wzbudza we mnie już takich reakcji jak kiedyś, nie chce mi się płakać za każdym razem gdy je gdzieś zobaczę czy usłyszę, ale to nie jest też tak, że o tobie nie myślę. Myślę ciągle, inaczej po prostu nie umiem. A propos poprzedniego, już nie płaczę. Całkiem ciężko mnie poruszyć aż tak, żebym się rozpłakała. Jest tylko jeszcze taka piosenka, która powoduje, że mokną mi policzki, ale nie słucham jej często, bo to chyba zbyt dużo, jak na moje siły.  Tylko czasem, jak naprawdę bardzo tęsknię, albo przyłapię się na tym, że myślę o tobie w kontekście naszej przyszłości. Naszej, którą mi obiecywałeś, kreowałeś jej obraz w mojej głowie, a którą teraz muszę niszczyć. Powoli mi to idzie, bo chyba sobie jeszcze tak do końca nie uświadomiłam, że ciebie w niej nie będzie. Ale jakoś jest. Ciężko jest niszczyć coś, w co się tak bezgranicznie wierzyło. W każdym razie, już nie płaczę, chociaż może powinnam. To podobno pomaga. Pomaga, tylko na co? Na te, podobno, złamane serce? W zasadzie złamane serce to tylko wymówka nastolatek na to, że nie mają humoru. Takie coś nie istnieje. Można kochać wiele razy, nawet tym, rzekomo, złamanym sercem. Zresztą ty dobrze o tym wiesz, no nie? Przecież właśnie tak ty mnie pokochałeś. Ja ciebie też, dokładnie tak. Wiesz czym różni się tęsknota, od czekania? Kiedy się tęskni wszystko traci swój sens, bo nie ma kogoś kto nadaje go światu. Można tęsknić, na nic nie czekając, ale nie można czekać za niczym nie tęskniąc. Ja tęsknie. Za tym co było, za tobą. Tak, zdecydowanie tęsknię. Tyle że już nie czekam. W zasadzie chyba tylko przez to, że już wiem, że nie mam na co. Nie mam na kogo. Wyobrażasz to sobie? Żyć ze świadomością, że nie można czekać na człowieka, który stanowił cały nasz świat? Jeśli kiedyś się jeszcze spotkamy to ci o tym opowiem, obiecuję. Dziwne uczucie. Nie usunęłam twoich numerów, bo nie widzę w tym sensu. Jestem już chyba za dużą dziewczynką na takie zabawy. Na to i na płakanie. Przecież to nic nie da. Ani to usuwanie wszystkiego, co z tobą związane, ani płacz. Wiem z doświadczenia. Ciągle powtarzałeś, że my to przeznaczanie. Tak nie było. Nie ma czegoś takiego jak przeznaczanie, życie to tylko przypadki. My byliśmy tylko jednym z nich. Mimo to wiem, że gdybym dziś mijała się z tobą na ulicy przywitałabym się i odchodząc uśmiechnęła się do tych wszystkich wspomnień, na które razem pracowaliśmy. Tu chyba nie ma niczyjej winy. Zawsze byliśmy razem, wszystko robiliśmy razem, dlatego nasz koniec to chyba też nasza zasługa, a nie moja, czy twoja. W każdym razie dziękuję. Za to, że byłam ważna, za to, że mnie kochałeś. Za ten rok, dwa miesiące i dwadzieścia jeden dni, które pozwoliły mi wierzyć w to, że komuś na mnie naprawdę zależy. Nie żałuję niczego, bez wyjątku. Nic bym nie zmieniła, nawet jeśli te wszystkie chwile, które były, dziś dają mi tyle bólu, ile wtedy szczęścia. Potrafiłam wybaczyć ci dosłownie wszystko. Wszystko, tylko nie to ostatnie. Nie to, że zniknąłeś. Chociaż z drugiej strony mogłabym powiedzieć, żebyś wrócił, że czekam, że się nigdzie nie wybieram. Pierwszy raz aż tak bardzo przerasta mnie to wszystko. Nie mam już chyba na nic siły, ale wiesz? Jak widać, naprawdę można żyć bez serca. Cześć.

piątek, 25 stycznia 2013

czterdzieści pięć

Na pewno istnieje różnica między wszystkimi tęsknotami. Można tęsknić za wieloma rzeczami, ludźmi, a i tak każda z tych tęsknot będzie inna. Wiem, bo bardzo dużo już ich przeżyłam. Tęskniłam za chłopakiem, który odszedł, za chłopakiem, który tak naprawdę nigdy nie był mój, za przyjaciółką, która gdzieś wyjechała. Każda z nich była inna, miałam wrażenie, że najgorsza, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że istnieje taka, z którą muszę zmagać się dziś. Jak można tęsknić za kimś kto jest, ale go nie ma? Jak w ogóle można w taki sposób funkcjonować? Można w sobie znaleźć siłę na to czekanie, przepełnione tęsknotą za osobą, która stanowi cały nasz świat? Można. Kiedy się tęskni można wszystko. Nawet jeśli się wie, że to bez sensu. Bo to, co mam teraz nie ma wcale sensu. Nie wiem jak na to patrzeć, naprawdę. Chyba pierwszy raz w życiu mam w głowie aż taki mętlik. Skąd mam wiedzieć, czy on tam czeka, czy też tęskni? Skąd mam wiedzieć, czy on mnie nadal kocha? No skąd? Sama sobie tego nie wymyślę. Zawsze było tak, że w takich sytuacjach nastawiałam się na najgorsze, żeby potem nie cierpieć, żeby tak nie bolało. Nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś z tego zrezygnuję. Dziś mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że już niczego sobie nie wmawiam. Nic złego i nic dobrego. Nie mam po co. Gorzej już chyba naprawdę być nie może, więc przeżyję, bez wątpienia. Ciężko jest żyć bez niego, chociaż nawet nie wiem, czy mnie zostawił. Może nawet to ta niewiedza jest gorsza od tego, co byłoby gdyby odszedł. Mam ochotę wiedzieć już na czym stoję. Nie chcę już czekać, nie chcę tęsknić. Chcę mieć go obok siebie, chociaż sercem. Bo teraz? Teraz nawet w sercu go nie czuję, a tak przecież miało nie być nigdy. Przecież obiecał.

piątek, 4 stycznia 2013

czterdzieści cztery

Rozmowy też mogą dotykać w fizyczny sposób, czasem nawet bardziej niż dłonie. Kiedy nie masz w zasięgu wzroku osoby, która stanowi dla ciebie wszystko musisz nauczyć się żyć wyobrażeniami i odczuciami, które sam sobie budujesz poprzez wypowiadane przez tą osobę słowa. To dziwny wymiar miłości, ale szczery. Przede wszystkim szczery, mogłabym nawet powiedzieć, i wcale nie byłoby to pochopne stwierdzenie, że najszczerszy. Masz kogoś w sercu, w zasadzie tylko w sercu, w jakiś sposób łączy was tylko internet. Tylko internet, budujący aż tak prawdziwe uczucia. Najpierw ogranicza się to tylko do czasu, który spędzasz patrząc w monitor, nic szczególnego. Po prostu rozmawiasz z nim o niczym konkretnym i nawet kiedy wymieniacie się telefonami i codziennie rano piszecie sobie smsy na dzień dobry to to wszystko i tak zamknięte jest w ramy tego nierealnego świata. Nie mówisz o nim nikomu, bo po co, skoro on nie uczestniczy w twoim życiu w ten fizyczny sposób. Ale przychodzi taki moment, kiedy nie potrafisz tego podzielić. On staje się po prostu cząstką twojego życia, a życia nie dzielisz na dwa - internetowe i realne. On staje się realizmem samym w sobie, a ty nie umiesz już udawać, że go nie kochasz. Jesteście dla siebie tak bardzo bliscy, że masz wrażenie, że już bardziej nie można, że to co macie teraz jest czymś najsilniejszym. Już nie zostawiasz go w komputerze, bo nawet kiedy musisz go wyłączyć to on nadal jest z tobą - w sercu. I właśnie wtedy się to zaczyna, ta niby zabawa, kiedy dotykają cię słowa, ale nie w taki sposób, o jakim pomyślałeś po przeczytaniu tego zdania. Tu chodzi o coś zupełnie innego. To fizyczny dotyk, bo kiedy leżysz wieczorem w łóżku, a on powie, że chciałby cię teraz przytulić, ty masz wrażenie, że kołdra to jego ramiona. Kiedy stoisz na podwórku, a on napisze, że chce buziaka, ty czujesz, jakby każdy podmuch wiatru był jego ustami, tak delikatnie dotykającymi twoich. Kiedy się kłócicie, nawet najmniejszy trzask kojarzy ci się z tym, jakby właśnie trzasnął drzwiami i wyszedł. To często boli, ale można się do tego przyzwyczaić, podobno. Może tak, może nie, ja jeszcze nie wiem. Trochę przywykłam do tego, że przez najbliższy czas to będzie tak wyglądać, ale z drugiej strony z każdym dniem coraz bardziej chcę tego, żeby to właśnie on mnie przytulił, a nie tylko kołdra. Dziś możesz być pewny, że jesteś moim światem w każdym tego słowa znaczeniu. Dziś możesz mieć stuprocentową pewność, że to co nas łączy jest miłością, która będzie istnieć nawet kiedy my przestaniemy.