sobota, 15 września 2012

dwadzieścia

Mam takie wrażenie, że w natłoku wszystkich spraw, dotyczących mnie mniej lub bardziej, ale w które się angażuję, gubię małe odłamki zwykłego szczęścia. Staram się szukać go w tych wielkich i ważnych rzeczach, ale nigdy mi nie wychodzi. Pech? Może. A może po prostu nie umiem między wierszami dostrzec tych błahostek, które złożone w jedną całość, po kolei, powoli tworzą radość. Świat chyba działa właśnie na takiej zasadzie, daje nam szczęście nie raz w całości, ale ciągle, na bieżąco, w małych ilościach. Może to właśnie dlatego nigdy się nim nie krztusimy, nigdy nie mamy go zbyt wiele, ale tak naprawdę nigdy go nam nie brakuje. Nie ma czegoś takiego jak całkowity ból, czy smutek. To istnieje tylko w naszej wyobraźni i odczuciach, w naszym osobistym postrzeganiu świata. Zawsze, naprawdę zawsze jest tak, że kiedy jedna rzecz się nie układa, układa się inna. Dwie kolejne mogą się posypać, ale mamy tę jedną, która stanowi dla nas właśnie tą część szczęścia, przeznaczoną akurat na tę chwilę. Tylko że my mamy tendencję do niezauważania takich drobnostek. Kiedy się coś psuje widzimy tylko ten jeden negatyw. Wtedy nie ma dla nas znaczenia, że coś innego nabiera akurat sensu. Zrzucamy balast swoich błędów na ludzi, których akurat mamy pod ręką i mówimy, że jak się wali to wszystko naraz. A gdzie w tym wszystkim zgubiliśmy pozytywy? Chyba czas najwyższy nauczyć się robić bilans optymistycznych i pesymistycznych zagrań naszego życia. I chyba czas najwyższy zauważyć, że nawet kiedy więcej jest zła, dobro nigdy nie jest w stanie zerowym, czy ujemnym. Choćby jeden plus zawsze gdzieś tam jest. A kiedy naprawdę nie umiemy tego plusa dostrzec, to przecież dwa minusy też dają plus.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję