niedziela, 16 grudnia 2012

czterdzieści trzy

Nie wiem, chyba nie potrafię już nawet pisać, chyba wylałam już z siebie wszystko co mogłam. Może jeszcze tylko poza tym, jak bardzo za nim tęsknię. Nie wiem jakim cudem daję jeszcze radę wstać codziennie z łóżka, robić cokolwiek, nie wiem jakim cudem potrafię się jeszcze uśmiechać. Fakt, może już nie tak jak kiedyś, ale umiem. Po prostu tęsknię. Brakuje mi czegoś, co kiedyś stanowiło moje powietrze, i to nie jedna z tych żałosnych metafor, bo spędzanie ze sobą 24 godzin każdego dnia jest chyba najlepszym dowodem, że człowiek dla człowieka naprawdę może stanowić tlen. Warunkiem mojego życia jest właśnie on. Mam takie wrażenie, że wszystko przez co przeszłam wcześniej było tylko po to, żeby potem on mógł mi udowadniać, że nie wszyscy są tacy sami, a kanonem ideału nie zawsze musi być człowiek bez wad. Taka droga, którą oboje musieliśmy pokonać, by na jej końcu spotkać siebie nawzajem. Na jej końcu, który dla nas, jako jedności, był dopiero początkiem. Dobrze, że nie widzę końca, że nie dostrzegam żadnych znaków, które mogłyby sugerować, że już blisko do mety, bo chociaż w normalnym znaczeniu meta jest dla zwycięzców, dla nas na pewno nie byłaby szczęśliwym zakończeniem. W tym co nas łączy nie ma zakończenia, po prostu. Nie ważne jak rozumiecie to słowo, dla nas ono nie istnieje. Wierzę. Mimo każdej łzy, każdej chwili zwątpienia ja po prostu wiem, że to się nie skończy, w żadnym kontekście. Ja tylko niesamowicie tęsknię i brakuje mi tego, co było codziennością. Spokojnie, to nic, że nie rozumiecie. Nie można tego zrozumieć, jeśli się przez to samemu nie przeszło. Też kiedyś z tego kpiłam, potrafiłam śmiać się z zachowań ludzi, do których dziś sama należę. Brak kogoś, kto jest dla nas wszystkim jest męczący i ja mam wrażenie, że nie mam już na to siły. Że to wszystko mnie zbyt wiele kosztuje, że nie dam rady. Ale przecież muszę. Mam obowiązek radzenia sobie ze wszystkim, tak samo jak mam prawo wymagania tego samego od niego. Nie jest jak kiedyś, ale nie mogę powiedzieć, że jest gorzej. Jest inaczej. Każdy dzień ogranicza się tylko do tego, że za nim tęsknię. Nie robię nic innego. Tęsknię. To takie proste, prawda? Czekać na to, żeby wszystko było tak jak chcemy. Nigdy tak nie jest, zawsze coś nie idzie po naszej myśli. Ale ja wiem jedno. Wiem, że skoro on nazywa to przeznaczeniem, to tak po prostu jest. Wiem, że jeśli to prawda to damy sobie radę ze wszystkim, co szykuje dla nas życie. Zawsze razem. Tak jak rok temu, miesiąc temu, tydzień temu, wczoraj, jak dziś, jutro i każdego dnia, który dziś interpretujemy w kontekście przyszłości. Uda się, jestem pewna. A kiedy już się uda to ta widownia pod nami będzie bić nam brawo. Obiecuję Michał.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

czterdzieści dwa

Chyba jest już tak, że nie znam sama swoich uczuć. Nie wiem czego chcę, o czym mam myśleć, a to co chwilami powstaje w mojej głowie jest po prostu horrorem w najlepszym wydaniu. Mam takie dziwne wahania nastrojów, które mnie wewnętrznie wykańczają. Nie chcę już tak. Chcę wiedzieć, mieć pewność, świadomość, że jest dobrze i że tak zostanie. Nie chcę już tej niepewności. Za dużo jakoś ostatnio w tym wszystkim rzeczy, które mają doczepioną do siebie etykietkę 'nie wiem', ale ja po prostu nie wiem. Nie wiem tak wielu rzeczy. Nie wiem nawet, czy bardziej przeraża mnie to, że coś się właśnie kończy, czy to, że umiem tego nie dostrzegać, nie zwracać na to uwagi, być wobec tego obojętna. Ja już nawet nie umiem płakać i najgorsze jest chyba to, że nie tylko przez to. Uodporniłam się na każdy możliwy ból i nic już nie jest w stanie doprowadzić mnie do łez. Kompletnie nic. Czuję, że w środku rozpadłam się na kawałki. Nie rozpadam, ani nie rozpadnę - rozpadłam. Czuję, że coś mnie zniszczyło, że nie jest już jak kiedyś, że nigdy nie będę potrafiła nikomu zaufać. Boli mnie to. Nie to, co się dzieje, nic z tego co się już stało, ale to, że ta przyszłość miała wyglądać zupełnie inaczej. Przecież miałam już nie udawać, miałam po prostu być szczęśliwa już zawsze. Miałam już nigdy nie płakać przy ludziach, ale nie przez to, że już nie potrafię, tylko dlatego, że najzwyczajniej w świecie łzy nie miały być mi potrzebne. To wszystko miało być inne. Nigdy nie miało być aż tak źle, że kładąc się spać moim największym marzeniem było to, żeby się po prostu nie obudzić, a jeśli już to w innym miejscu, innym otoczeniu, z dala od tego wszystkiego co tutaj nie daje mi spokoju. Nie chcę mówić, że żałuję tego, co się stało, bo tak nie jest. Nie chcę kłamać. Żałuję tylko tego, że znów za bardzo uwierzyłam, znów pokazałam komuś to, przez co jednym słowem mógł mnie zniszczyć, a on po prostu to zrobił. Przepraszam, że znów nie dałam sobie rady. Chyba jednak nie jestem taka silna, jak mi się wydawało.

niedziela, 2 grudnia 2012

czterdzieści jeden

Nie wiem, chyba się zmieniłam. Nie wiem dlaczego i kiedy dokładnie, ale tak jest. Widzę. Za często płaczę, za często nie mogę powstrzymać łez, nawet kiedy jestem w tłumie ludzi, którym mój płacz daje przecież satysfakcję. Więc tak - jest mi źle i jestem słaba. Jakoś mnie to niszczy, to życie, bo już nie jest tak jak kiedyś. Myślałam, że po wszystkim co mnie spotkało mam aż w nadmiarze siły, by przechodzić przez kolejne etapy tego piekła, ale chyba tak nie jest. Może było, przez chwilę. Może uodporniłam się tylko na ból nie przekraczający pewnej granicy, a to co jest teraz nawet nie wiem czym jest i jak to określić. Nie umiem sobie z tym radzić, tak po prostu. Ta chora tęsknota mnie po prostu wykańcza, a brak osoby, którą bez najmniejszych wątpliwości mogę nazwać najważniejszą jest nie do zniesienia. Starałam się to jakoś ogarnąć, w pewnej chwili nawet myślałam, że mi się udało, ale to kolejna rzecz z tych, które są tylko złudnie proste. Jest taki moment, kiedy go potrzebujesz, a go nie ma, ale masz go w sercu i to Ci wystarcza, bo mimo wszystko wiesz, że o Tobie myśli, ale to działa tylko na krótki dystans. Nie da się tak ciągle, a jedna rozmowa na kilka dni to nie to samo, co świadomość posiadania. Nie posiadania w dosłownym znaczeniu tego słowa, ale w każdym metaforycznym. Co z tego, że każdy mi powie, że będzie dobrze, jeśli nikt tego nie wie? Wszyscy mogą przecież mnie przekonywać, że i tak zawsze myślami i sercem jest ze mną, ale co z tego, skoro nie czuję tego już tak bardzo jak kiedyś? Wierzę w nas, naprawdę, całymi resztkami tych sił, które jeszcze w jakimś stopniu daję radę z siebie wydobyć i wiem, że nie przestanę, ale nie chcę już tych chwil zwątpienia. Nie chcę co jakiś czas myśleć, że to bez sensu, bo to samo w sobie ma być sensem mojego świata. Ma być wszystkim tym co jest mi potrzebne żeby żyć. Musi tym być, a nie tylko bywać.