czwartek, 4 października 2012

dwadzieścia sześć.

Chyba nigdy nie zrozumiem mechanizmu zasad, na jakich działa świat. No bo jak to jest, że człowiek umie pomóc wszystkim wkoło, powiedzieć co musi zrobić, żeby wszystko naprawić, jak musi się zachować, żeby w każdej chwili mieć szczęście? Czemu umiemy rozwiązywać problemy innych ludzi, jakim cudem umiemy je zrozumieć, a kiedy sami mamy jakiś problem mamy wrażenie, że wszystko się sypie? Dlaczego ludzie nie potrafią, albo może nie chcą skupić się na tym, co jest źle w ich życiu i zastępują to sypiącym się życiem innych? Nie wiem, nie potrafię tego zrozumieć, chociaż jestem takim właśnie człowiekiem. Umiem znaleźć wyjście z każdej sytuacji, wiem co kiedy powiedzieć, co robić, jak się zachować, ale wiem to pod jednym warunkiem - jeśli to nie dotyczy mnie samej. Każdy kto mnie zna wie, że może mi się wyżalić, wypłakać, może liczyć na słowa, których nie usłyszy od nikogo innego i nie mam im tego za złe. Rozumiem ich, bo kiedy coś jest nie tak w moim świecie też najchętniej rzuciłabym wszystko i pobiegła do kogokolwiek tylko po to, żeby usłyszeć choćby banalny szept 'będzie dobrze mała', ale zostawiam to dla siebie. Nie chcę męczyć ludzi tym, co sama niszczę, nie chcę słuchać ich wykładów, bo nigdy nie potrafią powiedzieć, że nic się nie stało, i że wszystko się ułoży. Oni tylko oceniają. Nie widzą drugiego dna w tym, co do nich mówię. Osądzają mnie na zasadzie 'zniszczyłaś - napraw'. Nie ma nic innego w ich pomocy, zupełnie nic. Są powierzchowni, po prostu. I w końcu, dlaczego pomagam tym ludziom, skoro oni nie potrafią pomóc mnie? Kolejne pytanie, na które nie znam odpowiedzi, ale wiem jedno. Nie potrafię tego zmienić. Mam tendencję do zaprzątania sobie głowy sprawami innych ludzi, ignorując to co jest naprawdę ważne - moje życie. Chyba muszę to jakoś naprawić, muszę odstawić na bok innych ludzi. Może poza dwoma malutkimi wyjątkami. Poza wyjątkami, którzy pomagają mi w taki sam sposób, jak ja im.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję