wtorek, 18 września 2012

dwadzieścia jeden

Ranię ludzi. Tak po prostu, często bez żadnego powodu i bez konkretnego zamiaru. Robię coś, cokolwiek i nie zastanawiam się nad tym ile osób może przy tym ucierpieć. W zasadzie nie mam na to żadnego usprawiedliwienia, chociaż zawsze tak bardzo chcę je stworzyć. Czasem myślę, że to już, że mam coś na co mogłabym zrzucić całą winę, ale już za chwilę uświadamiam sobie, że to nie jest dobre wyjście. Mam świadomość tego, jaki ból może zadawać ludziom to co powiem, a ja mam skłonność do mówienia o jedno słowo za dużo, lub o dwa za mało. Są sytuacje, kiedy wyrzucam z siebie wszystko to, co myślę nie zwracając uwagi na to, czy to może kogoś dotknąć, a potem nie umiem najzwyczajniej w świecie za to przeprosić. Nie umiem przyznać się do błędu i powiedzieć 'tak, nie powinnam'. Cholerna duma i jakieś strzępki honoru, które nie pozwalają mi dotknąć chociaż na chwilę dna i przekonać się, że nie tylko ludzie wokół mnie są źli. Ten rodzaj egoizmu, którego nawet nie potrafię zdefiniować. Jest mi z tym ciężko. Trudno jest przezwyciężyć własny charakter dla dobra innych, nie zmieniając przy tym samego siebie, a właśnie to staram się robić praktycznie codziennie. Gdzieś w środku wmawiam sobie, że tymi drobnymi szczegółami mogę sobie pomóc, chociaż w zasadzie nie wiem jak. Wiem tylko tyle, że się staram. Chyba jak jeszcze nigdy wcześniej.

+ Michał chciał, żebym napisała, że jest super, więc no, jesteś super :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję