środa, 22 maja 2013
pięćdziesiąt sześć
Jeśli rolą serca jest pompowanie krwi i kochanie jednocześnie to czy ta
miłość nie powinna, razem z krwią, roznosić się po każdym, nawet
detalicznym, elemencie ciała? Czy w takim przypadku człowiek nie
powinien kochać tylko sercem, ale całym sobą? Myślę, że właśnie tak
powinno to funkcjonować i nawet jeśli nie do końca jesteśmy tego
świadomi to w zasadzie tak jest. Miłość bardzo często stawia nas na
granicy szału i smutku i to właśnie wtedy mówimy, że boli nas serce.
Gdyby ludzie kochali tylko sercem to już dawno znaleźliby coś, co
pozwalałoby na jego amputację bez jednoczesnej śmierci. Chronilibyśmy
siebie samych przed bólem, który chwilami jest nie do zniesienia, a
przecież jesteśmy świetni w wymyślaniu nowych rzeczy, więc to
teoretycznie nie byłby problem. Problemem jest to, że człowiek w miłość
angażuje całego siebie. Poświęca nie tylko serce, ale siebie, w każdym
calu. Łamie wszelkie reguły, by tylko nie być skazanym na samotność i
zaczyna kochać. Poharatanym sercem, poszarpaną duszą, zawiedzionym
zaufaniem, zapłakanymi oczyma, wystawianą na próby wiarą w ludzi. Tak po
prostu wszystkim. Nie ogłasza dla siebie banicji tylko dlatego, że ktoś
zawiódł. Na początku stara się stawiać przed sobą lustro weneckie, by
widzieć wszystko, a samemu zostać niezauważonym, ale zapomina o tym, że
za to lustro można zajrzeć. I dopiero kiedy ktoś odważy się spojrzeć z
boku i zobaczy człowieka wartego uwagi, chce pokazać mu coś innego.
Wyrwać go z amoku wspomnień i sprawić, by sam zobaczył, że nie warto
jest być sentymentalistą. Że droga izolacji donikąd nie prowadzi, a
ludzie są stworzeni do tego, żeby kochać. A on wierzy. Wierzy w każde
słowo nowo poznanego człowieka, bo ciągle potrafi ufać. Mimo tylu
psychicznych ran, które bolą dużo bardziej niż nawet te zadane nożem, on
wciąż potrafi w uśmiechu innej osoby dostrzec przesłanie 'ja cię nie
skrzywdzę, możesz mi wierzyć'. I wiecie co jest największą ironią? Że on
krzywdzi. Nieważne jak, to bez znaczenia czy słowami czy odejściem, ale
krzywdzi. I wszystko zaczyna się od nowa. Idea lustra weneckiego znów
stanowi cały świat osoby, która chce się za nim schować, a pojawienie
się kolejnego człowieka z ufnością w oczach znów nadaje sens życiu. I to
błędne koło tak po prostu nie ma końca. Więc jeśli aż tak bardzo boli
wszystko to, co pozornie przypisane jest dla serca, to czy naprawdę
sądzicie, że ono dałoby radę to wszystko udźwignąć? Wilibyśmy się z bólu
rozrywającego nasze klatki piersiowe od środka. Umieralibyśmy z
miłości, co wbrew pozorom wcale nie jest romantyczne. Dawalibyśmy z
siebie ludziom wszystko tylko po to, by oni mogli potem zabić nas choćby
jednym słowem. To właśnie ta tragiczna strona ludzkiego życia, która
jest tylko wytworem czyjejś wyobraźni. Bo my ból rozkładamy na nas
całych razem z krwią, odciążając przy tym serce. My nie kochamy tylko
jednym elementem całej układanki, ale nią całą. Jeśli kochamy, to
kochamy całym sobą.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Masz rację, genialne.
OdpowiedzUsuń