niedziela, 12 października 2014

siedemdziesiąt dwa

Byłam przekonana, że miłość nie potrzebuje żadnych dowodów na swoje istnienie. Myślałam, że można zobaczyć ją w oczach drugiego człowieka. Czuć w sercu, które nagle zaczynamy trzymać w dłoniach, by móc oddać je drugiej osobie. Byłam przekonana, że miłość jest wieczna, nigdy nie może się skończyć, wyczerpać.
Wydawało mi się, że człowiek dla człowieka naprawdę potrafi być wszystkim, całym jego światem. Starałam się, ciągle starałam się potwierdzić czynami moje słowa o tym, że każdy może odejść, ale ja zawsze jestem. Nigdy nie odejdę, bo nie będę potrafiła tego zrobić.
Myślałam, że tylko odejście może mnie zabić.
Dziś umieram za każdym razem, kiedy patrzysz w inną stronę, niż moje oczy. Nie chcę dłużej czekać na to, aż stanę się tak ważna, byś znowu zaczął mnie zauważać. Nie potrafię tak żyć. Może nawet nie chcę. Nie jestem w stanie dać ci niczego, poza miłością, która niesie za sobą troskę i opiekę. Chciałabym, żebyś to zrozumiał. Żebyś zrozumiał mnie.
Nie chcę nawet myśleć o czymś, co wszyscy tak trywialnie nazywają końcem. Nasz koniec oznaczałby moją śmierć. Wiem, że masz tego świadomość i wiem, że cokolwiek by się nie działo, ty w głębi swojego serca wcale tego nie chcesz. Nie chcesz mnie tracić. Nie chcesz umierać.
Nie chcę patrzeć na nas z boku, bo wiem, że ten widok będzie tragiczny. Jak w tych wszystkich opowieściach bez szczęśliwego końca, bez księcia i księżniczki, bez białego rumaka. Wiem, że zobaczę na mojej twarzy przerażenie przed tym co będzie. Boję się końca.
Tak wiele chciałabym ci powiedzieć i zaczynam nienawidzić samą siebie za to porażające jak prąd milczenie. Musisz wiedzieć, że obawiam się swoich słów. Nie mówię zupełnie nic, bo boję się, że mogłabym powiedzieć coś, co znaczyłoby 'żegnaj'. A ja wcale nie chcę się żegnać, chociaż wiem, że powinnam.
Cholera, dlaczego to wszystko nie może być proste?
Wtedy, kiedy jeszcze mogłam być pewna twojej obecności bałam się starty. Bałam się przywiązania, bałam się swoich uczuć i tego, jak szybko jesteś w stanie poznawać mnie nie tylko z zewnątrz. Bałam się twojej znajomości mojego wnętrza, bo wiedziałam, że odchodząc zabrałbyś ze sobą także i to, co mam w sobie.
Teraz boję się tylko o to, czy przetrwamy. Czy po tylu walkach będziemy mieć siłę na kolejną bitwę.
Nie mogę cię stracić, nie możemy umrzeć. To zbyt powszechne zakończenie miłosnej historii. I z tej desperackiej potrzeby życia potrafię wyrzucić z siebie tylko kilka słów.
Pomóż mi, proszę. 

1 komentarz:

  1. bardzo dobrze napisane, pozdrawiam i gratuluje bloga.

    OdpowiedzUsuń

dziękuję